Świat staje się coraz bardziej niebezpieczny. Nie brakuje czarnowidzów przepowiadających, że czekają nas dwie wojny; pierwszą wywoła Rosja i ogarnie ona całą Europę Wschodnią a druga nadejdzie od południa- agresorem będzie Państwo Islamskie. Złe proroctwa, może nie warto się nimi przejmować, ale gdy patrzę na radosną codzienną ulicę i czytam złe codzienne wiadomości, to przed oczami stają mi zdjęcia zrobione podczas z mobilizacji tuż przed wybuchem I wojny- młodzi chłopcy wyjeżdżający na front, z uśmiechem na twarzy, nieświadomi nadchodzącego kataklizmu.
W polityce też nie jest najlepiej-trwa huśtawka w Grecji i może runie cała struktura budowana przez lata w Europie. Wobec masowego napływu imigrantów z Syrii i innych krajów Afryki i Bliskiego Wschodu zaczynają się zamykać granice, pod znakiem zapytania stanął układ z Schengen, dzieli się Europa i wyłamują kraje, które chyba najwięcej z niej skorzystały. W Polsce też sytuacja nie jest najlepsza, gdyż mimo nie najgorzej stojącej gospodarki, coś jednak w polskim społeczeństwie nie gra-nie staliśmy się krainą szczęśliwości, drugą Szwajcarią, mimo iż zdobycze ostatnich dwudziestu pięciu lat są tak ogromne, że w zasadzie powinniśmy się tylko z nich cieszyć.

Od lat uważam, że wyjeżdżamy nie tylko za chlebem, bo w Polsce można sobie całkiem dobrze ułożyć życie; wyjeżdżamy, bo chcemy żyć inaczej, być szanowani i żyć tak, jak nam się podoba. W Polsce brakuje tolerancji wobec życia inaczej, po swojemu, brak akceptacji dla naszych wyborów. Wyjeżdżamy tam, gdzie nikt nie będzie nas oceniał, bo tego po prostu nie wypada robić. Wyjeżdżamy do krajów, gdzie jako kobiety będziemy miały większe prawa. Czy to normalne, że w kraju europejskim, w XXI wieku kobieta nie ma prawa do aborcji ? Że dopiero od kilku dni ma prawo do darmowego znieczulenia podczas porodu ? Że skorzystanie z zapłodnienia in vitro jest tematem gorącej debaty publicznej?
Gdy w dzieciństwie chodziłam na lekcje religii, uczono mnie, że w chrześcijaństwie najważniejszym przykazaniem jest przykazanie miłości. Jakie więc ma znaczenie, czy dziecko będą kochały dwie kobiety czy dwaj mężczyźni, przecież najważniejsze jest to, że będzie ono chciane. A dzieci z in vitro ? Mam wśród znajomych osoby, dla których był to jedyny sposób posiadania dzieci i są szczęśliwe, że im się udało.
Przed tygodniem byłam na paryskiej Gay Pride czyli Marche des Fiertés, którego to wydarzenia nigdy i pod żadnym pretekstem bym nie opuściła. To taka potężna dawka dobrej energii, wielkie święto miłości, miłości może nietradycyjnej, często niezrozumiałej, trudnej ale jakżeż wspaniałej, bo cena, którą często przyszło za nią zapłacić jest bardzo wysoka. Widzieliście może "Anioły w Ameryce" Kushnera w reżyserii Warlikowskiego? To sztuka o gejach, o ich potrzebie miłości, nietolerancji, tragicznym losie , zmaganiach się z chorobami i słabością ciała. Obejrzane przed laty sześciogodzinne przedstawienie zmieniło diametralnie mój ogląd świata.
Może to od tego czasu zaczęłam chodzić na Gay Pride, widząc nie tylko kolorowych przebierańców, ale schowanych za nimi ludzi: wrażliwych, z determinacją broniących takich samych praw, jakie mają wszyscy pozostali obywatele-prawa do adopcji, do legalizacji związku. W tym roku, w marszu jechał minipociąg z napisami Liberté, Egalité i Fraternité, siedziały w nim jednopłciowe rodziny, mężczyźni, kobiety i ich dzieci. Tęczowe flagi przystrojone były flagami Francji. Staruszki miały na policzkach malowane tęcze i nawet psy nosiły tęczowe chusteczki. Nie widziałam tego dnia ani jednej smutnej twarzy, widziałam radosny, rozbawiony, rozkrzyczany tłum maszerujący przez cały Paryż w takt muzyki. Mężczyźni przebrani za kobiety włoskiego renesansu, w postaci z mitologii greckiej, za złotych bożków i nie wiem kogo jeszcze...
Może to od tego czasu zaczęłam chodzić na Gay Pride, widząc nie tylko kolorowych przebierańców, ale schowanych za nimi ludzi: wrażliwych, z determinacją broniących takich samych praw, jakie mają wszyscy pozostali obywatele-prawa do adopcji, do legalizacji związku. W tym roku, w marszu jechał minipociąg z napisami Liberté, Egalité i Fraternité, siedziały w nim jednopłciowe rodziny, mężczyźni, kobiety i ich dzieci. Tęczowe flagi przystrojone były flagami Francji. Staruszki miały na policzkach malowane tęcze i nawet psy nosiły tęczowe chusteczki. Nie widziałam tego dnia ani jednej smutnej twarzy, widziałam radosny, rozbawiony, rozkrzyczany tłum maszerujący przez cały Paryż w takt muzyki. Mężczyźni przebrani za kobiety włoskiego renesansu, w postaci z mitologii greckiej, za złotych bożków i nie wiem kogo jeszcze...
Od kiedy chodzę w Paryżu na Gay Pride, po raz pierwszy spotkałam grupkę Polaków z transparentami. Na jednym z nich można było przeczytać „Mieux vaut une Pologne gay qu’une Pologne triste” czy Lepiej Polska wesoła/ gejowska niż Polska smutna. Grano na podobieństwach wymowy słów gay-gej i gai-wesoły. Wzruszył mnie też niezwykle pięknie tego dnia przystrojony Paryż, Paryż w kolorze tęczy...
Wolność obyczajów, wolność strojów, wolność myślenia i tolerancja wobec innych, to są może w tych coraz bardziej pogmatwanych czasach najważniejsze wartości. Wartości, których powinniśmy bronić za wszelką cenę. Chodzi o to, żeby żyć i nie bać się, że ktoś może nas poniżyć czy obrazić tylko dlatego, że jesteśmy inni, że inaczej myślimy albo, że mamy inną orientację seksualną.
Może jednak tęcza z placu Zbawiciela powinna pozostać na swoim miejscu? Słyszałam, że mają ją gdzieś, nie wiadomo gdzie, przenieść...Przeszkadza?