Quantcast
Channel: Widok z paryskiego okna
Viewing all 298 articles
Browse latest View live

Tunel aerodynamiczny Gustawa Eiffela

$
0
0
Gdy pada nazwisko Gustaw Eiffel, niemal natychmiast przychodzi nam na myśl budowniczy słynnej paryskiej Wieży, nieprawdaż? Tymczasem dzieło tego genialnego inżyniera to nie tylko Żelazna Dama, ale również wiele innych obiektów takich jak mosty, wiadukty, czy dworce. Ponoć sam Eiffel nigdy nie przypuszczał, że akurat wieża Eiffla do tego stopnia przyćmi inne jego budowle. I wiedział, że spośród wszystkich trudności, jakie spotykają projektanta jest jedna, z którą musi się zmagać w szczególności - jest nią wiatr.

Tak więc pod koniec życia,  w wieku 79 lat,  aby lepiej zmierzyć i dokładniej przestudiować jego wpływ, każe zbudować w 1909 roku pierwszy tunel aerodynamiczny na Polach Marsowych, tuż obok wieży. Ale władze  miasta stają się jej właścicielami i tunel ma zostać zburzony , uznany za nieestetyczny w 1911 roku. Jednak Eiffel nie daje za wygraną i w 1912 roku buduje drugi, w wiosce Auteuil, która dziś jest częścią Paryża, 16 dzielnicy.

Ważący 7 ton wentylator
Tunel jest drewniany, pokryty białym płótnem. Można w nim przeprowadzać symulację wiatru osiągającego prędkość 100 km/godz., od 0,5 m/sek do 30 m/sek.  I Eiffel przeprowadza w nim próby aerodynamiczne na skrzydłach, śmigłach oraz na makietach samolotów. Wiele z tych elementów, które poddawał badaniom zachowało się do dziś.

Po śmierci Eiffla w 1923 roku tunel aerodynamiczny przejął departament techniczny francuskiej sekcji aeronautycznej. I chociaż wielu developerów ostrzyło sobie na teren zęby, miasto, aby ochronić go przed ich zapędami, zdecydowało się na wpisanie tunelu Eiffla w 1980 roku na listę zabytków i dziś należy on do Centrum Naukowego i Technicznego budynków, służąc przede wszystkim do testowania makiet budynków i samochodów, gdyż testy aeronautyczne wymagają tuneli o wiele większej sile wiatru.

Tunel aerodynamiczny w Auteuil zachował się takim, jakim pozostawił go Eiffel. Skorzystałam w sobotę z okazji obejrzenia go podczas dni Dziedzictwa i robi on naprawdę wrażenie. Może najbardziej niezwykłe jest to, że jest on nadal czynny i wykorzystywany do badań naukowych.

Przekrój techniczny tunelu aerodynamicznego Eiffela

Po tunelu oprowadzał nas jej szef, padały pytania, czy przy dzisiejszym rozwoju informatyki istnienie takich tuneli i sprawdzanie w realnych warunkach wpływu wiatru na obiekt ma jeszcze jakikolwiek sens. „Oczywiście-że tak!”-odpowiedział nasz przewodnik. Dane, które wpisuje się do komputera nie mogą pochodzić z głowy, potrzebne są do obliczeń, które będzie można kontynuować już numerycznie. Mieliśmy też okazję na własnej skórze wypróbować siły wiatru i wrażenie jest niesamowite. 

Zachowane elementy badane przez Eiffela

Laboratorium w Auteuil jest nadal czynne, nadal wykonuje się w nim badania. I może to jest najbardziej niezwykłe, że mimo niezwykłego rozwoju nauki, laboratorium wymyślone ponad sto lat temu przez genialnego Francuza nadal służy nauce.  Zainteresowanych odsyłam na jego stronę, gdzie po francusku i angielsku można uzyskać więcej informacji technicznych o tym niezwykłym miejscu.


 I jeszcze kilka zdjęć z pracowni:

Ujście wydmuchiwanego powietrza

Model wykorzystywany do pomiarów

stacja obsługi tunelu

Oryginalne oprzyrządowanie z czasów Eiffela

makieta wykonana do pomiarów

opis doświadczeń dotyczących oporu powietrza






Barbarzyńca w ogrodzie...Bagatelle

$
0
0
Podejrzewam, że nie raz zastanawialiście się na czym polega francuskie wyrafinowanie, w czym się ono najjaskrawiej przejawia i gdzie należałoby go szukać. Odpowiedzi znalazłoby się multum: od przyjemności podniebienia przez lubieżności alkowy, dobre maniery czy może elegancję języka...A może francuskiej finezji należałoby szukać w sztuce kultywowania ogrodów? W każdym bądź razie,  ilekroć je odwiedzam, tu we Francji, otwieram szeroko oczy ze zdumienia podziwiając maestrię, elegancję w wyborze kwiatów na klomby, dbałość o każdy, choćby najdrobniejszy szczegół i kompozycję.

Jednym z takich ogrodów, wykreowanym na modę romantyczną jest ogród Bagatelle, położony na skraju Lasku Bulońskiego. Jeśli szukacie jesiennych klimatów, to polecam wam właśnie ten, jeden z najbardziej klimatycznych a najczęściej, prawie zawsze pustych parków Paryża. Do późnej jesieni można się tam nawąchać kwitnących przez cały rok róż, nacieszyć oczy widokiem kolorowych pawi, poczytać w ciszy albo, jeżeli zapragniemy towarzystwa,  porozmawiać z kocimi mamami, które dokarmiają pochowane po krzakach koty. Czy wiecie, że ten park to tajemny paryski pensjonat dla kotów? Wyjeżdżający na wakacje Paryżanie często podrzucają tam dyskretnie nocą swoje czworonogi, i odbierają je po wakacjach, źle nie mają... Bagatelle to również idealne miejsce dla romantycznych wycieczek. Jeśli chcecie zakosztować „sam na sam” to radzę wybrać się tam w tygodniu, pod koniec dnia. Dziesiątki domków, skrytek, ażurowych schodków, wodospadów, pokrytych, na cześć Moneta, liliami wodnymi, sadzawek. I  kwiaty: skomponowane w kolorach sezonu, egzotyczne, pachnące.

O historii parku Bagatela już pisałam, ale dawno temu, więc do niej powrócę, bo jest ciekawa. Skąd się wzięła nazwa „Bagatelle”? Francuskie słowo „bagatelle” i polskie „bagatela” znaczą właściwie to samo. A więc kto pożyczył od kogo? Sprawdziłam i okazało się, że Francuzi od Włochów a my od Francuzów, a słowo to znaczy m.in. ogrodowy pałacyk lub pawilon modny w XVIII wieku.

Bagatelą nazwała swój ogrodowy domek w zamku Bellevue markiza de Pompadour, a Park Bagatela w lasku Bulońskim powstał jako wynik szalonego zakładu pomiędzy przystojniakiem i libertynem hrabią d’Artois, bratem Ludwika XVI i przyszłym królem Francji oraz jego słynną szwagierką, czyli ostatnią przedrewolucyjną królową Francji,  Marią Antoniną. Hrabia zakupił ową domenę  w 1775 roku  za niewielkie pieniądze i w bardzo złym stanie, ale bardzo się tym przed nią chełpił. Żona Ludwika XVI zażartowała, że gdy za 64 dni go odwiedzi,  to ma nadzieję, że domena zostanie już odnowiona na godne przyjęcie królowej i zagrała mu na ambicji, zakładając się o 100 tys. Ludwików, że 14-hektarowy park nie będzie do jej wizyty gotowy. Zakład przegrała. W dwa miesiące później rezydencja księcia Artois była gotowa. Zatrudnił do pracy 900 ludzi i wydał 3-4 mln ówczesnych Ludwików, co nie było mało, ale pałac stanął, pięknie umeblowany, a z jego okien roztaczał się widok na bajeczny park w bardzo modnym wówczas chińsko-angielskim stylu. I taki do dziś pozostał-elegancki, romantyczny, wyrafinowany, bajecznie piękny.  Do dziś zachowały się wybudowane wówczas budynki, a przynajmniej połowa z nich i między innymi cudowny, romantyczny i w stylu angielskim domek ogrodnika, przed którego oknami rosną nadal  warzywa: kapusta, buraczki, dynie i inne XVIII-wieczne odmiany warzyw i owoców np. podobne do jabłek, ale nadające się tylko na konfitury coing.

Od 1835 roku ogród Bagatelle znalazł się pod wpływami angielskim, nabył ją lord Seymour i pozostawał pod nimi do roku 1905, kiedy został zakupiony przez miasto Paryż. Od tego czasu, ogród się niewiele zmienił, no może poza widokiem, gdyż tuż za płotem wyrosła paryska City, La Defense i jej szklane, strzeliste fasady widać z różanego ogrodu. Co jakiś czas, nad ogrodem krążą stada kolorowych gęsi. Już jesień...



Sztuka życia „à la française” w nowych salach Luwru

$
0
0

Dziesięć lat trwała renowacja sal Luwru poświęconych stylowi życia „ à la française” w XVII i XVIII wieku.  Ale wreszcie doczekaliśmy się, otwarte w czerwcu tego roku sale kryją to, co fascynowało, inspirowało i budziło podziw całej Europy: meble, wyroby ze złota, sekretarzyki wykonane przez utalentowanych ebenistów, artystyczne gobeliny i ceramika. Zanosi się na to, że to już nie Gioconda, Venus z Milo czy egipskie sarkofagi, ale koronkowej roboty złota szkatułka Ludwika XIV stanie się największą atrakcją paryskiego muzeum.

Pierwsze sale rekonstruują życie na dworze największego „króla z bożej łaski” Ludwika XIV. Król miał osobowość, jak zapewne wiecie, wybitnie narcystyczną. Był ponadto nie tylko tytanem pracy poświęcającym czas i energię na kreowanie jak najlepszego wizerunku Francji, ale również znakomitym menedżerem. Potrafił w każdej dziedzinie sztuki znaleźć najlepszych rzemieślników i artystów, wydobyć spod ziemi najzdolniejszych twórców i projektantów których  zatrudniał do realizacji iście szalonych projektów, które oni potrafili doprowadzić do końca. Do historii przeszli królewscy ogrodnicy i architekci, ebeniści i złotnicy. W nowych salach Luwru, które dominuje ogromnych rozmiarów portret władcy, można poznać również i tych, którzy pozostawali w jego cieniu, na przykład ebenistów Boulle’a, Carlina czy Riesenera.



Spacerując po nowych salach warto pamiętać, że to Ludwikowi XIV Francja zawdzięcza wylansowanie nowego stylu życia służącemu zaspakajaniu potrzeb przyjemności i prestiżu, podniebienia i oka, czemu służyć miały obrazy i lustra, marmurowe czary i brązy, imponujących rozmiarów fotele i kapiące złotem sekretarzyki. Styl tego okresu jest ciężki, przytłaczający, bogaty ale robił wrażenie na  odwiedzających Francję cudzoziemcach-wszyscy chcieli go naśladować. Zamawiano tu tkaniny i meble, zegary i porcelanę, a gdy brakowało funduszy, po prostu kopiowano francuskie wzory...

Kolejne sale wprowadzają nas w klimat rokoko- dominujący w okresie panowania następcy- Ludwika XV.  Życie, „à la française”staje się pod jego rządami nieustannym festiwalem zabaw, atrakcji, fajerwerków i rozrywek. Francuska arystokracja skupiona wokół króla stroi się i bawi –krzesła stają się lżejsze, mniej wypasione a ponadto zamiast ciężkich, masywnych foteli Ludwika XIV pojawiają się dużo lżejsze, często plecione, ale także konsole i gerydony, szafki i sekretarzyki. Zmieniają się również kolory, na bardziej pastelowe, lżejsze w tonie, wzorowane na Japonii i Chinach.
W nowocześnie oświetlonych witrynach znajdziemy również ponoć najpiękniejszą na świecie kolekcję tabakierek-jest ich tyle i tak pięknie i kunsztownie wykonanych, że od oglądania zaczyna nam się kręcić w głowie. Ale przed kilkoma warto się zatrzymać. Jedna z tabakierek ozdobiona jest portretem królowej Marii Leszczyńskiej, inna-portretami właśnie poślubionej królewskiej pary Ludwika XV i polskiej królewny.


W głębi jednej z sal z tabakierami dostrzec można portret Marii Leszczyńskiej w już dojrzałym wieku, ma 45 lat, w czarnej mitence na głowie, tuż obok serwis do czekolady, który król ofiarował jej na urodziny pierwszego syna.

Nigdy nie przypuszczałam, że XVIII wiek, to tak szalony rozkwit ceramiki. W kilkunastu gablotach pokazane są wyroby z Nevers, Sèvres, Rouen, Saint-Cloud i Chantilly.

Modernizacja elektryczności umożliwiła również instalację ekranów taktylnych, które wspaniale zastępują nam przewodniki. W jednej z sal, obok stołu nakrytego srebrami, możemy dowiedzieć się jak wyglądał królewski obiad, co serwowano i w jakich ilościach, ile było podań oraz obejrzeć ryciny z epoki. W innej, zabawić się w urządzanie wnętrza w stylu rokokowym albo neoklasycznym, komputer wyjaśni nam różnice i pomoże wykryć błędy.

Ale zwiedzających fascynują najbardziej sale poświęconej Marii Antoninie, nieszczęsnej królowej, której rewolucjoniści ucięli głowę. Cieszy się ona nadal wielką aurą i sympatią Francuzów. Ponoć ze względu na charakter-była sympatyczna i łagodna , co zdarza się rzadko u pierwszych dam Francji... Połowę spośród 33 sal zostało urządzonych na wzór brytyjskich „ period rooms” czyli pomieszczeń rekonstruujących prawdziwe wnętrza. Możemy więc obejrzeć wykwintny buduar Antoniny albo kolekcję używanych przez nią filiżanek.


Sposób życia „a la française” jest nadal przedmiotem fascynacji, co widać po tłumnie odwiedzających nowe sale gościach. Polecam więc może zwiedzanie bardziej kameralne, na przykład w piątkowy wieczór, gdy Luwr zamyka swoje wrota o 21.30.


Karta Laickości we francuskiej szkole

$
0
0

Francuzi uważają, że nie ma lepszego sposobu na stworzenie społeczeństwa żyjącego w zgodzie i harmonii niż  zniwelowanie różnic religijnych w przestrzeni publicznej. Laickość, w przestrzeni publicznej, daje możliwość wypowiedzi-chociażby artystycznej-bez budowania religijnych murów nienawiści, jest też gwarantem tolerancji. Pilnuje się więc przestrzegania  tej zasady we wszystkich państwowych instytucjach Republiki.

Przed kilkoma dniami znalazłam się w jednej ze szkół paryskich, w 9-tce. Przy wejściu, na tablicy ogłoszeń, widniała w dobrze widocznym miejscu „Karta Laickości w szkole” a na niej, 15 punktów informujących uczniów o zasadach, które obowiązują wszystkich uczęszczających do tej instytucji uczniów. Przetłumaczyłam tę Kartę Laickości na polski, bo uważam że jest ona podstawą budowania laickiego, nowoczesnego, republikańskiego i tolerancyjnego społeczeństwa, już od dziecka. Dla przypomnienia, we Francji państwową, bezpłatną i laicką szkołę dzieci rozpoczynają w wieku trzech lat i chociaż do lat sześciu nie jest ona obowiązkowa, to jednak uczęszczają do niej  prawie wszystkie dzieci. Nauczyciele i personel pomocniczy ma obowiązek wpajać te zasady dzieciom i dbać o to, aby były przestrzegane. Czym skorupka za młodu nasiąknie...Gdyby ktoś się chciał zapoznać z wersją francuską, jest ona dostępna tu
Karta Laickości obowiązuje we wszystkich instytucjach nauczania publicznego od 1 września 2013 roku. Pierwsze pięć punktów dotyczy laickości Republiki a pozostałe-szkoły.

Karta Laickości w szkole

1. Francja jest Republiką niepodzielną, laicką, demokratyczną i społeczną. Zapewnia wszystkim obywatelom równość wobec prawa na całym swoim terytorium. Obowiązujące jest poszanowanie wszystkich wyznań.

2. Republika laicka organizuje rozdział religii od państwa. Państwo jest neutralne wobec przekonań religijnych i duchowych. Nie ma religii Państwa.

3. Laickość gwarantuje każdemu wolność sumienia. Każdy posiada wolny wybór, może wierzyć lub nie wierzyć. Pozwala na wolną ekspresję przekonań religijnych przy poszanowaniu innych i w granicach porządku publicznego.

4. Laickość pozwala na wywiązywanie się z obowiązków obywatelskich, godząc poszanowanie wolności każdego z osobna z zasadami równości i braterstwa wszystkich w trosce o wspólny interes.

5. Republika gwarantuje we wszystkich szkolnych instytucjach respektowanie powyższych zasad.

 6. Laickość szkoły stwarza uczniom warunki kształtowania osobowości, praktykowania własnej opinii i formowania postawy obywatelskiej. Laickość chroni przed wszelkiego rodzaju prozelityzmem i presją, która uniemożliwiałaby im dokonanie własnego wyboru.

7. Laickość zapewnia uczniom dostęp do wspólnej kultury i dzielenia się nią.

8. Laickość umożliwia ćwiczenie wolności ekspresji uczniów w granicach dobrego funkcjonowania szkoły jako miejsca respektowania wartości republikańskich i pluralizmu przekonań.

9. Laickość pociąga za sobą odrzucenie wszelkiego rodzaju przemocy i dyskryminacji, gwarantuje równość między dziewczynkami i chłopcami i opiera się na kulturze wzajemnego szacunku i na rozumieniu innego.

10. Do całego personelu należy przekazywanie uczniom sensu i wartości laickości jak również innych podstawowych zasad Republiki. Do nich należy wprowadzanie tych wartości w życie w ramach życia szkolnego. Ich obowiązkiem jest również przekazanie poniższej karty do wiadomości rodziców uczniów.

11. Personel ma obowiązek zachowania bezwzględnej neutralności. Nie powinien manifestować przekonań politycznych ani religijnych podczas wykonywania obowiązków zawodowych.

12. Nauczanie jest laickie. Aby zagwarantować uczniom jak najbardziej obiektywne otwarcie na różnorodność wizji świata jak również na rozległość oraz precyzję wiedzy, żaden  temat nie jest z założenia wykluczony z debaty naukowej i pedagogicznej tak aby kwestionował prawo nauczyciela do omawiania problematyki objętej programem.

13. Nikt nie może się zasłaniać poglądami religijnymi aby odmówić podporządkowania się regułom obowiązującym w szkole Republiki.

14. W szkolnych instytucjach publicznych, zasady współżycia w rozmaitych przestrzeniach, sprecyzowane w wewnętrznym regulaminie powinny opierać się na zasadach laickości. Noszenie znaków czy też strojów, którymi uczniowie manifestowaliby ostentacyjnie przynależność religijną, jest zakazane.

15. Przez sposób myślenia i działania, uczniowie przyczyniają się do propagowania laickości w uczęszczanych przez siebie instytucjach.


Ten wpis, jest moim głosem w toczącej się w Polsce debacie na temat neutralności światopoglądowej państwa i podpisem pod apelem polskich profesorów o zaprzestanie klerykalizacji kraju.


Kartka z podróży- pelikany w berneńskim Tierparku

$
0
0
Od tygodnia jestem w podróży. Wyruszyliśmy tym razem na wakacje zwane we Francji feriami „Wszystkich Świętych” na wschód. Przejechaliśmy przez Auxerre i Besancon, przedarliśmy się przez przełęcze Jury i zatrzymaliśmy w Bernie, stolicy Szwajcarii- mieście do którego mam wiele sentymentu. Mieszkałam w nim kiedyś siedem lat  i znam jego każdy zaułek, prawie każdy kąt.  Obiecywałam sobie przed podróżą, że pierwsze kroki skieruję do miejscowej świątyni sztuki czyli do Kunstmuseum,  jednak chęć pospacerowania „po śladach” sprzed lat, spowodowała, że prawie nie zastanawiając się, zeszłam w dół Pałacu Federalnego do Marzili, nad brzeg przecinającej miasto na pół rzeki Aary.

Dzień był przepiękny, słoneczny. Mimo późnego października, w Aarze pływali jeszcze odważni, a na basenie Marzili rozłożyli instalacje szwajcarscy artyści (może jeszcze o nich napiszę, bo to był taki trochę paryski FIAC). Podążając wzdłuż rzeki natrafiłam na Dampfzentrale, miejsce najciekawszych wydarzeń kulturalnych miasta (odbywały się tam właśnie Dni Tańca) i wreszcie, do mojego ulubionego miejsca-do berneńskiego Tierparku, gdzie zawsze wydawało mi się, że zwierzęta są tam szczęśliwe.  Dowód? Tych kilka zdjęć zrobiłam w ubiegły piątek taplającym się w wodzie, prześmiesznym i bardzo fotogenicznym pelikanom. Rozbawiły mnie te białe pokraki o długich, żółtych dziobach swoimi oblucjami a więc z wielką radością dzielę się z Wami ich widokiem...














Niki de Saint Phalle i jej „Nany” w Grand Palais

$
0
0
Jest współautorką najsłynniejszej paryskiej fontanny-Strawińskiego, twórczynią znanych na całym świecie gigantycznych rozmiarów kobiecych figur z poliesteru zwanych „Nanami", ogrodu Tarot w Toskanii i setki innych dzieł rozsianych po Europie, Japonii i Stanach Zjednoczonych. Była artystką zbuntowaną przeciwko burżuazyjnym, społecznym normom i tradycyjnej rodzinie, chciała uwolnić kobietę z łańcuchów męskiej dominacji. Jej całe życie to manifest feminizmu i wiary w silną, wolną kobietę. Paryski Grand Palais poświęcił jej wielką, retrospektywną wystawę, która potrwa do lutego 2015 roku. Musicie ją koniecznie zobaczyć!

„Komunizm i kapitalizm poniosły klęskę-pisała. Myślę, że nadszedł czas nowego, matriarchalnego społeczeństwa. Czy naprawdę wierzycie, że ludzie nadal umieraliby z głodu, gdyby zajęły się tym problemem kobiety, które rodzą, dają życie. Nie mogę powstrzymać się przed myśleniem, że mogłyby one stworzyć świat, w którym chciałoby mi się żyć”. Te słowa Niki de Saint zostały napisane pod wpływem lektury Simone de Beauvoir, której „Drugą płeć” ceniła nade wszystko.

Urodziła się w bogatej podparyskiej dzielnicy- Neuilly. Ojciec był francuskim bankierem, matka należała do amerykańskiej burżuazji. Gdy Niki miała kilka lat, rodzina przeniosła się do Nowego Jorku, gdzie dziewczynka została zapisana do katolickiej szkoły Sacre Coeur. To konserwatywne, katolickie wychowanie znajdzie silne odbicie w jej twórczości.

 Już jako kilkunastoletnia dziewczyna znajduje pracę modelki-jej zdjęcia publikują Vogue, Harper’s Bazaar i Life Magazine. W wieku 19 lat wychodzi za mąż za pisarza Harry Mathewsa. Dwa lata później rodzi się jej córka Laura. Niki maluje pierwsze  gwasze i oleje. I ucieka z mężem ze Stanów-z represyjnej Mc Carthy-owskiej Ameryki- do Paryża.

We Francji, w Nicei, przeżywa pierwszy kryzys i trafia do kliniki psychiatrycznej, gdzie diagnozują u niej schizofrenię. Leczą ją elektrowstrząsami. Dwa lata później, w 1955 roku poznaje Gaudiego, który wywrze na niej ogromne wrażenie i rodzi się jej syn-Philip. Rok później wystawia swoje prace po raz pierwszy w Szwajcarii, w Saint Gallu i poznaje Jeana Tinguely, który cztery lata później stanie się jej partnerem życiowym- do końca życia.
Następnie nadchodzą lata olbrzymiej, kreatywnej pracy. 1968-wystawy w Nowym Jorku, w MoMA, w Mediolanie, gdzie bierze udział w festiwalu Nowych Realistów, buduje Golema w Jerozolimie i kręci film„Daddy”, który jest wymierzony w wykorzystującego ją seksualnie w dzieciństwie ojca. Ale o tym świat dowie się później.
W 1974 roku buduje w Hanowerze trzy gigantyczne „Nany”, które mieszkańcy nazwą Carolina, Charlotta i Sophie-dedykując je najważniejszym kobietom w historii tego miasta.

Trzy lata później rozpoczyna prace nad Ogrodem Tarot w Toskanii-surrealistycznym i bajecznie pięknym tworem jej artystycznej wyobraźni.
W 1983 roku Jean Tinguely otrzymuje propozycję zbudowania fontanny przed centrum Pompidou, ale zgadza się tylko pod warunkiem, że stworzą ją razem z Niki de Saint Phalle. Tak powstaje fontanna Strawińskiego, którą znają doskonale odwiedzający Paryż.
Po śmierci Jeana Tinguely, w 1993 roku, Niki ucieka do San Diego w Kalifornii. Tam publikuje swoją książkę „Mój sekret” w której po raz pierwszy ujawnia, że została zgwałcona przez swojego ojca w wieku 11 lat. W tym samy roku w Japonii otwiera się muzeum Niki w Nasu.
Umiera w 2002 roku w wieku 71 lat na chroniczną niewydolność oddechową.

Wystawa w Grand Palais obejmuje całokształt jej twórczości, około 200 rzeźb, filmy, rysunki. Aż wierzyć się nie chce, że udało się przywieźć i zainstalować w Grand Palais taką ilość jej najsłynniejszych "Nan". Pierwsze prace wyeksponowane w Grand Palais pochodzą z okresu, w którym artystka tworzyła kolaże.  Robią one ogromne wrażenie:  mały miś okręcony metalowym sznurem, plastikowy bączek i rozlana biała farba ze śladami czerwonej. W jej pierwszych pracach pojawiają się częste aluzje do zniszczonego dzieciństwa. Wszystkie jej prace  z tego okresu zawierają połamane dziecięce zabawki, stłuczone szklane naczynia, karty.



Później nadchodzi okres obrazów-tarczy strzelniczych. Rozmaitego rodzaju przedmioty z życia codziennego oraz woreczki z kolorową farbą malowała na biało a później strzelała w nie z pistoletu. Farba się rozpryskiwała i tworzyło nowe płótno. Niszcząc-tworzyła na nowo. Doświadczyła w swoim życiu przemocy i jak przyznała w którymś z wywiadów, powinna była zostać terrorystką, ale zaznaną przemoc przetworzyła w sztukę. Sztukę, która stała się dla niej rodzajem autoterapii.


Następna faza jej pracy to konstruowanie gigantycznych manekinów olbrzymich, silnych kobiet, najpierw z wełny i materiału a później z żywicy i i gipsu. Interesują ją najważniejsze wydarzenia w życiu kobiety, jej „funkcyjność” i fizjologia: ciąża, poród ale także przełomowe chwile, gdy poddaje się dominacji mężczyznyzny-ślub.

Gdy Niki jest zaproszona, aby wystawić swoje „Nany u władzy” w amsterdamskim muzeum Stedelijk, pokazuje kobiety o zaokrąglonych kształtach, wielkich pupach i brzuchach. Są one manifestem innego świata, nowego świata w którym władzę sprawuje kobieta. Ich kolorowe i obfite ciało niebawem powiększy się i otworzy w Nanach, które będą propozycją życia inaczej. Pierwszą i największą z nich jest Hon- gigantyczna, efemeryczna rzeźba  zrealizowana w 1966 roku w Moderna Musset w Sztokholmie. Do wnętrza wchodziło się waginą a wychodziło pępkiem- "to była największa na świecie kobieta-niczym katedra, niczym fabryka, wieloryb, arka Noego, matka, ale także k....a"-pisali krytycy sztuki.



Niki pisała: „ Dla mnie, moje rzeźby reprezentują wzmocniony świat kobiet, szaleństwa wielkości, kobietę w dzisiejszym świecie, kobietę u władzy...Nany noszą w sobie nadzieję nowego świata, w którym kobieta będzie miała prawo bytu. W wielu pracach nawiązuje do tematu dzieciństwa, bardzo subtelnie, aby w 1994 roku wyjawić „Mój sekret”:

„Napisałam tę książkę przede wszystkim dla mnie samej, aby spróbować uwolnić się wreszcie od tego gwałtu, który odegrał tak decydującą rolę w moim życiu. Udało mi się uciec przed śmiercią, miałam potrzebę, aby mała dziewczynka, która jest we mnie, wreszcie zaczęła mówić...Długo myślałam, że byłamwyjątkiem, co mnie jeszcze bardziej izolowało od innych : od tego czasu miałam okazję porozmawiania z innymi ofiarami gwałtu: skutki tragiczne i zawsze  takie same : rozpacz, wstyd, poniżenie, strach, samobójstwo, choroba, szaleństwo. Etc. Skandal wreszcie wybuchł: każdego dnia ujawniane są informacje dotyczące tego sekretu tak mocno pilnowanego przez wieki: gwałt wielu dzieci, chłopców i dziewcząt, przez ojca, dziadka, sąsiada, profesora, księdza etc. Po „Sekrecie”, mam zamiar napisać inną książkę zadedykowaną dzieciom, aby nauczyć je bronić się, bowiem edukacja, którą im się daje, pozostawia ich całkowicie bezbronnymi wobec dorosłych. 

Świat Niki, to marzenia i koszmary, to świat wyobrażeniowy, to mikrokosmos oniryczny ale też realiów: pożerających dzieci matek i gwałcących je ojców, chorej rodziny i aprobującego zło społeczeństwa i religii, która całe to zło zasłania.

„Poza niewielkimi wyjątkami, rodzina to miejsce w którym wszyscy się wzajemnie pożerają-pisała.

Mama zjada tatę
Wystawa w Grand Palais potrwa do 2 lutego 2015. Tu możecie zamawiać z wyprzedzeniem bilety a warto, jeśli nie chcecie stać w dwugodzinnej kolejce.




Prochy w Ogrodzie Pamięci, na Père Lachaise

$
0
0
W dniu Wszystkich Świętych na paryskim cmentarzu Père Lachaise było prawie pusto. Między grobami przemykali nieliczni turyści, jakaś grupa zwiedzała nekropolię z przewodnikiem, zatrzymując się przed grobem Colette. Ale stare, obrośnięte mchem groby były puste. Nie stały na nich ani wazony ani donice kwiatów, bardzo rzadko można było dostrzec choćby najmniejszą świeczkę.
Wybrałam się tradycyjnie, jak co roku, na grób Chopina. Trochę z patriotyzmu, trochę z sentymentu do kompozytora i jego muzyki a trochę dlatego, że żadnego innego grobu w Paryżu do odwiedzenia nie mam. A jakiś grób w tym dniu odwiedzić przecież trzeba.
Nie byłam sama. Po drodze minęłam kilku innych Polaków zmierzających w tym samym kierunku. Przed grobem polskiego pianisty stało już kilka osób. I jak co roku, był zarzucony kwiatami, paliło się na nim wiele świeczek. I jak zawsze, był to chyba najbogaciej udekorowany grób na cmentarzu Père Lachaise.
Przeszłam jeszcze kilkoma alejkami, aby pokłonić się kilku innym artystom i  zamierzałam wracać już do domu, gdy nagle zobaczyłam ekscentrycznie ubranego wysokiego, barczystego mężczyznę w czarno-białym, kraciastym płaszczu-szlafroku, czerwonych spodniach i butach. Nie sposób było nie zwrócić na niego uwagi. Tuż obok kroczył na wpół zgięty mężczyzna-prawdopodobnie służący i niósł ogromnych rozmiarów donicę z żółtymi chryzantemami.
Kim by ów mężczyzna i dla kogo przeznaczone były kwiaty? Zaintrygowana postacią dziwnego nieznajomego zaczęłam iść jego śladem. Szliśmy najpierw długą aleją i nagle skręcił w lewo, pod sam mur cmentarza, pod którym rozciągał się szeroki trawnik. Ale ten trawnik tylko z pozoru wyglądał normalnie. Dostrzec bowiem dało się rozrzucone gdzie nie gdzie bukiety albo pojedyncze róże, a co kilka metrów, tuż przed trawnikiem stały zgrupowane dziesiątki donic z kwiatami i to tam zatrzymywali się najczęściej ludzie. W jednym z takich zagłębień mój tajemniczy nieznajomy kazał postawić donicę z chryzantemami. Na trawniku, w głębi, stała tabliczka z napisem. „Ogród wspomnień”.

Stanęłam wśród  ludzi patrzących na trawnik i po kilku minutach zapytałam skupioną w rozmyślaniach kobietę o wyjaśnienie mi miejsca, w którym się znaleźliśmy. „ Po kremacji-powiedziała- każdy może poprosić o rozrzucenie prochów bliskiej osoby na tym trawniku. Tu leży mój mąż. Nie, nie robi się tego samemu, czyni to upoważniony pracownik cmentarza”. Spojrzałam na trawnik i dostrzegłam na niej długie pasma białego proszku...Ten Ogród Pamięci to najbardziej uczęszczana część cmentarza. I pomyślałam sobie, że to jednak wspaniale, znaleźć się nawet po śmierci w Paryżu i to w tak doborowym towarzystwie...








Minister kultury, która nie czyta książek

$
0
0
Fleur Pellerin
Wstyd! I to jaki!  Nowa francuska pani minister kultury Fleur Pellerin wyznała w wywiadzie radiowym, że od dwóch lat nie czyta książek. Bo nie ma czasu. Czyta jedynie notatki współpracowników i depesze agencyjne. Gorzej, gdy dziennikarka poprosiła ją o podanie tytułu ulubionej książki nagrodzonego ostatnio francuskiego noblisty Patricka Modiano, francuska minister przyznała się, że go nie zna. We Francji, w której czyta każdy i to chyba od kolebki, zawrzało. Nowej pani minister nie oszczędzili znani humoryści pisząc na przykład tak: 

„ Jestem mechanikiem samochodowym. Ale od dwóch nie znalazłem czasu na otworzenie maski samochodu.
Jestem piekarzem. Ale od dwóch lat nie znalazłem czasu na ugniecenie ciasta.
Jestem adwokatem. Nie mam chwili czasu na zapoznanie się z kodeksem karnym, od dwóch lat.
Jestem dziennikarzem. Nie mam chwili, aby zainteresować się bieżącymi wydarzeniami, od dwóch lat.
Jestem rabinem. Nie mam czasu, żeby zagłębić się w lekturę Talmudu.”–nabijali się z pani minister francuscy humoryści. Inni z kolei opublikowali listy-stosiki. Na przykład taki: 
1. „Do widzenia na górze” Pierra Lemaitre'a. Nagroda Goncourtów 2013 i pół miliona sprzedanych egzemplarzy. Jest to historia dwóch przyjaciół, żołnierzy z okresu I wojny, którzy już po jej zakończeniu dokonują gigantycznego oszustwa na pomniku pamięci ofiar wojny. Książka podobna w klimacie do „Wojaka Szwejka”-dowcipna i wzruszająca.
2. „Pięćdziesiąt odcieni Greya”-jeśli nie czytaliście to warto! Ta najbardziej rozchwytywana ostatnio powieść erotyczna  sprzedała się na świecie w 100 mln egzemplarzy. Jest to opowieść o relacji o podłożu sadomasochistycznym między Christianem Greyem, biznesmenem i młodziutką dziewicą Anastacią Steele.
3. Kolejna pozycja polecana pani minister to „Dziękuję za tę chwilę” byłej konkubiny prezydenta Francji, Valerie Trierweiler, w której autorka opisuje lata spędzone z François Hollandem. Książkę kupiło 440 tys. Francuzów, a ilu przeczytało? Lepiej nie wiedzieć. No i jest to pozycja, którą trudno przeoczyć, nawet jeśli jej lektura może być odczytana jako nielojalność...
4. „Koniec Gier” Michaela Martina. Jako minister kultury powinna wiedzieć co w trawie piszczy w literaturze tzw. fiction. Tę pozycję czytają młodzi ludzie wszędzie na świecie. Historia jest taka, że 17-letni Patrick i jego 5-letni brat walczą cały dzień z zombi, wędrując po lasach Wirginii w poszukiwaniu tych, którym udało się przeżyć.
5. Prawda o sprawie Harry'ego Queberta-młodego szwajcarskiego pisarza  Joël Dickera opowiadająca historię pisarza Marcusa Goldmana, który biedzi się z napisaniem powieści, gdy nagle dowiaduje się, że  jego profesor jest oskarżony o zamordowanie młodej, piętnastoletniej dziewczyny i posądzony o romans z nią. Nasz autor wszystko rzuca i wyrusza walczyć w obronie niewinnego profesora. Powieść z dreszczykiem, czyta się w jedną noc. Za tę powieść, zaledwie 24-letni pisarz zebrał wszystkie możliwe nagrody literackie.
6. I wreszcie, ostatnia powieść dedykowana pani minister- Patricka Modiano,  pewnie jeszcze nie ukazało się polskie tłumaczenie-„Żebyś się nie zgubił w dzielnicy”, może nie najlepsza, ale trzymająca w napięciu. I przede wszystkim krótka-do przeczytania w jeden wieczór. Wypadałoby bowiem, aby francuska Minister Kultury znała choćby jedną powieść tegorocznego francuskiego noblisty...

Nie można tego stosiku traktować zbyt poważnie-jest dowcipny i pełen ironii-lektury łatwe i szybkie w czytaniu, żadna tam poezja czy eseje filozoficzne, ale dobre choćby i to...Jak na razie w skali swoich ocen, Francuzi dali jej 0/20. I wpadka pani minister jeszcze bardziej pogrążyła i tak już mało popularnego prezydenta...




Pogwarki parysko-orańskie

$
0
0

Około południa próbuję się dostać do metra na stacji Republika. Wszystkie wejścia zamknięte,  dużo policji. Z kolei na przystanku autobusowym czeka już spory tłumek.
-Czy wie Pan dlaczego zamknęli metro –pytam? 
-Nie wiem, chyba jakaś demonstracja...
-U nas -wtrąca się mężczyzna o ciemnej skórze (Algierczyk, Marokańczyk?)- za taką demonstrację to pakuje się do więzienia albo....pokazuje podcinanie gardła.
-I panu to pasuje ? -pyta stojący obok niego mężczyzna z teczką
-Bałagan jest w tym waszym kraju i tyle-odpowiada mu ten o ciemnej skórze.

Cukiernia koło domu, wchodzę po chleb, ale za szybą widzę jakieś nieznane mi, smakowicie wyglądające ciastko
-Przepraszam, jak to ciastko się nazywa ?
-Orańskie, odpowiada sprzedawczyni, ciasto francuskie nadziewane morelami i kremem waniliowym...
-Nie zna go pani ?-pada pytanie ze strony pana ze sporym brzuszkiem o filuternych oczach łakomczucha-to przecież francuska klasyka!
-Klasyka ?-pytam. Ale dlaczego « orańskie »?
-Oran to było miasto kolonialne, w Algierii, to pewnie stąd...
Orańskie ciastko

Przy popołudniowej kawie znajoma opowiada mi o książce « Mersault-powtórne śledztwo » , algierskiego dziennikarza Kamela Daouda.  Sporo się o niej ostatnio mówi.
-Niewiele brakowało, a dostałby w tym roku  nagrodę Goncourtów. Nazywany jest we Francji algierskim Wolterem. Ma bardzo niezależne, zdecydowane, laickie poglądy. Sporo ryzykuje-nie sądzisz?

Po ostatnich wyborach w Algierii, które wygrała partia laicka napisał: „Nareszcie naród, który zrozumiał, że islam nie jest rozwiązaniem oraz że religia ani nas nie wykarmi ani nie pomoże nam w rozwoju”. Od siedemnastu lat prowadzi kronikę w„Dzienniku Oranu”. W konflikcie palestyńsko-izraelskim nie opowiada się automatycznie po stronie Palestyny. Mówi, że ludzie tylko „jednej księgi” są zawsze najbardziej nietolerancyjni. Francuski jest dla niego językiem wolności, jedyną wartością o którą warto walczyć-wyznał ostatnio w wywiadzie.


Fernando Pessoa o pięknym życiu

$
0
0
Przetłumaczyłam te wersy przyjaciółce nieznającej francuskiego, ale może jeszcze komuś się one spodobają?

„Jest coś wzniosłego w marnotrawieniu życia, które mogłoby być użyteczne
Nigdy nie zrealizować dzieła, które z pewnością okazałoby się piękne
Porzucić w połowie drogę prowadzącą do sukcesu
Dlaczego sztuka jest piękna?
Ponieważ jest bezużyteczna
Dlaczego życie jest brzydkie?
Ponieważ jest pasmem celów, zamiarów i intencji
Wszystkie jego drogi są wyznaczone tak, aby przejść z jednego punktu do drugiego
Dałbym wiele za szlak prowadzący z miejsca
Z którego nikt nie przychodzi do miejsca, do którego nikt nie zmierza
Na czym polega piękno ruin?
Na tym, że już niczemu nie służą"

Fernando Pessoa, Księga niepokoju


"Il y a du sublime à gaspiller une vie qui pourrait être utile,
à ne jamais réaliser une œuvre qui serait forcément belle,
à abandonner à mi-chemin la route assurée du succès. 
Pourquoi l’art est-il beau ? 
Parce qu’il est inutile.
Pourquoi la vie est-elle si laide ?
Parce qu’elle est un tissu de buts, de desseins et d’intentions.
Tous ses chemins sont tracés pour aller d’un point à un autre.
Je donnerais beaucoup pour un chemin conduisant d’un lieu
d’où personne ne vient, vers un lieu où personne ne va.
La beauté des ruines ?
Celle de ne plus servir à rien."

Fernando Pessoa, Le livre de l'intranquilité

Hardkorowe polskie kino i Pola Elizejskie

$
0
0
Kino Balzac mieści się w samym sercu Paryża, dosłownie kilkadziesiąt metrów od Łuku Triumfalnego i blisko Pól Elizejskich. To małe, w cudowny sposób ocalone przed zachłannością developerów kino studyjne, gości od kilku lat festiwal kina polskiego. Lubię kino Balzac, nie tylko dlatego, że jest mi do niego najbliżej i lubię polski festiwal, bowiem daje mi możliwość obejrzenia polskiej produkcji minionego sezonu.
Obejrzałam kilka filmów również i w tym roku i gdyby nie to, że czuję się jak skatowany przez narodowców w filmie „Płynące wieżowce” gej Michał, to pewnie bym o nich nie napisała. Może to wina innej perspektywy, może, gdy ogląda się najlepszą ponoć polską produkcję ubiegłego roku tuż przy Polach Elizejskich, to widać je troszkę inaczej niż gdyby siedziało się w kinie na Ursynowie.

Zacznę więc od „Płynących wieżowców”, które tematyką niewiele różnią się od „Życia Adeli”, tyle, że dzieją się w polskich warunkach. Jest to historia Kuby, championa pływania, w którym budzi się nagle pożądanie/miłość do Michała, geja. Kuba jest młodym mężczyzną, ale jeszcze zupełnie niedojrzałym, niesamodzielnym, żyjącym na garnuszku u samotnej matki ze swoją dziewczyną. Ale Kuba nie potrafi podjąć żadnej decyzji, jest totalnie pozbawiony asertywności. Całkowicie uzależniony od matki, skazany na jej humory. Zaszokowała mnie scena, gdy matka siedząca w wannie prosi go o zrobienie jej masażu szyi-i on to robi! Po wielu rozterkach i próbach przeżywa wreszcie krótki i brutalny (przy kracie) romans i seks z Michałem, ale ta próba odcięcia pępowiny, zdobycia samodzielności życiowej i wybrania orientacji seksualnej kończy się szybko. Matka zabrania mu spotykania się z Michałem i zmusza do ślubu z dziewczyną, czemu Michał się, bez protestu, poddaje. Daleko nam tu do samodzielnych, biorących za siebie odpowiedzialność dziewczyn z „Życia Adeli”.
kadr z filmu "Płynące wieżowce"

Film ma słabiutki scenariusz, rzadkie i cienkie dialogi, częściej się w nim milczy i uprawia seks niż mówi, film ma dłużyzny  i zanim się dotrze do końca, to przerabia się całe polskie wulgaryzmy językowe. Ma jednak jedną zaletę, pokazuje jak wiele nas dzieli od francuskiego społeczeństwa, w którym to, że syn lub córka jest gejem nie wywołuje u chyba nikogo emocji, gdzie młodzież się bardzo szybko usamodzielnia, często ogromnym kosztem, nie tylko materialnie ale również psychicznie. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś po ukończeniu 20 lat mieszkał we Francji z dziewczyną w mieszkaniu i  na utrzymaniu rodziców. Polski seks pokazany w tym filmie jest również jakiś strasznie biedny, pozbawiony wyobraźni w porówaniu z tym co możemy zobaczyć chociażby w „Życiu Adeli”. Może młodzi realizatorzy powinni czytać „ 50 odcieni Greya”, oglądać więcej filmów, czytać więcej literatury libertyńskiej a może już tak musi być, przaśnie i brutalnie?
Wyraźnie widzę jednak, i to nie pierwszy raz, fascynację reżysera wybetonowaną Warszawą, tunelami, metrem, blokowiskami. To ten nowy świat, po „Transformacji”-to nawiązanie do tematu tegorocznego przeglądu.

Drugi film, który obejrzałam, to „Pod mocnym aniołem”. Dostał on w Polsce wiele nagród, został uznany przez polską krytykę za film wybitny. A ja w połowie tego filmu wyszłam z kina. Bo nie po to wyjechałam z Polski, żeby po raz enty oglądać tarzająacych się we własnych wymiocinach alkoholików, oglądać sceny seksu pijanych w sztok meneli. I co z tego, że Więckowski potrafi zagrać wszystko? Że pozostali aktorzy znakomicie wcielili się w role innych polskich pijaczków. Pilch i jego proza to bajka, która się skończyła. To tematyka, która tu, na zachodzie Europy nikogo nie obchodzi, może poza skrajnym marginesem, kloszardami siedzącymi na ławce przy placu Clichy. A czy jest to film o polskiej rzeczywistości? Niestety już nie! Picie na umór to rzeczywistość PRL-u, Rosji, marginesu z Brzeskiej i nikt mi nie wmówi, że jest to warte pokazania w Paryżu. Bo czy tak chcemy się pokazywać? Niejednokrotnie musimy walczyć ze schematami myślenia Polak-pijak, Polak-alkoholik. Czasem nam się to nawet udaje. Taki film jak „Pod mocnym aniołem” pokazany przy Polach Elizejskich odbiera nam argumenty, ucina skrzydła-to my, oglądajcie nas! No bo tak u nas jest...Jedyne co ten film ratuje, to kilka scen humorystycznych, naprawdę śmiesznych, ale i nieśmiesznych, jak ta w tramwaju, gdy menel, który jest na bani od kilku dni nie wie, czy to szósta rano, czy szósta wieczorem a drugi, również w stanie upojenia alkoholowego mu odpowiada-Jak to, K. nie wiesz? Szósta w południe!”. I nie obchodzi mnie kto, co, ani jak pana Pilcha z pijaństwa ratuje. Nie ta tematyka, są dziś ciekawsze i ważniejsze historie do opowiedzenia. Mam wymieniać?

Mam taki zwyczaj, aby co roku zabierać swojego syna na polski film. I tak przed dwoma laty była to znakomita „Sala samobójców” a w ubiegłym roku dowcipna i znakomicie zrobiona „Yuma”. W tym roku poza Reksiem, dla młodzieży nic ciekawego, nowego nie znalazłam. Wybrałam więc „Hardkor disko”, ale na szczęście syn nabawił się kataru i na film poszłam sama.. I może lepiej, że tego filmu nie widział.
 Wiem, reżyser i scenarzysta jest autorem słynnych klipów, to jego specjalność ale tym razem,  po raz pierwszy, chciał się zmierzyć z długim metrażem. Obawiam się jednak, że otwarta forma scenariusza i język filmowy nie znajdą zbyt wielu wielbicieli we Francji. Jest to film autorski, całkowicie autorski, o psychotycznych lękach i poglądach autora. To nie jest film na którym można zagłębić się wygodnie w fotelu i przenieść w świat opowieści. Ponieważ tej opowieści tak naprawdę nie ma. To znaczy jest, ale musimy ją sobie napisać sami.
kadr z filmu "Hardkor disko"
W skrócie chodzi o to, że młody chłopak postanawia się zemścić na nowobogackiej parze mieszkającej w eleganckim apartamentowcu. Dlaczego? Tego nie dowiadujemy się do końca. Ponoć scenariusz jest zainspirowany tragedią grecką. Którą? Na spotkaniu po filmie autor zasugerował króla Edypa. Ale z tą tragedią grecką to trochę taki szpan. Dobrze brzmi. Film lepiej się sprzedaje, ale tak naprawdę nie wiele ma wspólnego.

Czytając natomiast między wierszami czuje się , że w tym filmie chodziło o wyrażenie nienawiści do pokolenia rodziców, którzy się dorobili zaprzedając jednocześnie własne marzenia. Albo, którzy oszukiwali. Pokolenia, które jest tolerancyjne w wychowywaniu dzieci, zgadzając się praktycznie na wszystko, łącznie z narkotykami. W tym filmie morduje się za tolerancję, za pracę dla pieniędzy, za bogacenie się. Nie wolno? –pytam.

Jest więc w tym filmie agresja, nienawiść i przemoc. Zaryzykowałabym nawet tezę, że jest to gloryfikacja i apoteoza przemocy, nie tylko się zabija, i to w sposób okrutny i nieuzasadniony, ale pokazuje również autodestrukcję naszej złotej, elitarnej młodzieży. Tak jakby wszystko to, co najbardziej krwawe miało być prawdziwe.
I wreszcie język, ale on dominuje we wszystkich trzech obejrzanych filmach. Każdy dialog to stek wulgaryzmów, nie ma konwersacji w której nie padałyby słowa na k., innych nie muszę cytować, wszyscy je doskonale znacie. Tylko dlaczego ja muszę tego słuchać? Nie, nie muszę i z „Pod mocnym aniołem” miałam przesyt wymiocin dosłownych i w przenośni i po prostu z filmu wyszłam.
W Płynących wieżowcach, jak zauważyłam, Francuzi nawet tych naszych wulgaryzmów nie tłumaczą. Bo po co?
W dwóch pozostałych filmach tak, ale tłumacz je mocno osłabił, bo gdyby naprawdę używał krwistego języka polskiego, to chyba uszy żadnego francuskiego widza by tego nie zniosły. Obserwuję jakieś potworne zubożenie naszego słownictwa. Ale piszę o tym już nie pierwszy raz.

Festiwal polskiego kina to nasza wizytówka w Paryżu. Niewątpliwie najlepsza impreza organizowana przez polski Instytut Kultury i obrazy jakie są pokazywane dają wizerunek naszego kraju i jego mieszkańców. Problemów jakimi żyje, warunków i stanu umysłowego Polaków. Gdyby jakiś pechowiec trafił, tak jak ja w tym roku, na te trzy obrazy, to chyba zraziłby się do polskiego kina do końca życia.

A może polskie kino jest zupełnie inne, tylko ja miałam cholernego pecha?


Pałac księcia de Lauzun i konfitury z haszyszu

$
0
0
Sala muzyczna Hotelu Lauzun
Odwiedziłam wczoraj jeden z najpiękniejszych i najstarszych pałaców w Paryżu-Hotel de Lauzun na wyspie Sw. Ludwika. Powstał on, podobnie jak Hotel Lambert, w połowie XVII wieku. Uniknął szczęśliwie wyburzenia przez Haussmanna, podobnie jak inne szacowne budynki na wyspie Sw. Ludwika i przetrwał w dobrym stanie do dziś. Zmieniał co prawda często właścicieli, ale miał też dużo szczęścia, bo na początku XX wieku stał się własnością państwa francuskiego. Zachowało się więc XVII-wieczne wyposażenie wnętrz, freski na sufitach malowanych przez Le Bruna i oryginalne, rustykalne  belki sufitu. Uchował się też bajeczny salon muzyczny z loggią dla muzyków i ozdobione drewnianymi boazeriami ściany.  Dziś odbywają się tam oficjalne przyjęcia i podejmowane są głowy państw. W Hotelu Lauzun gościła królowa Anglii.

Ale ten przepiękny zabytek przeszedł go historii nie tylko dlatego, że zachwyca. Przez kilka lat, był on miejscem w którym spotykali się członkowie „Klubu palaczy haszyszu”, a należała do niego, elita artystyczna i naukowa romantycznego Paryża: Charles Baudelaire, Teofil Gautier, Honoré de Balzac bywali także Eugene Delacroix, Gerard de Nerval, Gustave Flaubert czy Alexander Dumas-same sławy!

Klubem zarządzał doktor Moreau, który po podróżach po Syrii, Turcji i Azji mniejszej postanowił osiąść w Paryżu i przebadać wpływ haszyszu i opium na system nerwowy człowieka. Potrzebni mu byli pacjenci. Założył więc klub, do którego zapraszał chętnych spróbowania egzotycznych konfitur z haszyszu, które sam preparował nazywając je „dawamesk”. 

 W ich skład wchodziły, oprócz haszyszu, takie specjały jak miód, mąka z orzeszków pistacjowych czy też migdałów i pasta na bazie oleju albo masła.
Jak ten konfiturowy haszysz spożywano? Otóż brano na łyżkę 30 gramową porcję, rozpuszczano ją w kawie albo nie i degustowano. Po zjedzeniu tej słodkości, goście doktora Moreau popadali  ponoć w euforię, niektórzy mieli nawet nieprzyjemne halucynacje. Jednym ten przysmak smakował, tak że nie mogli się bez niego później obyć, inni uważali, że niepotrzebne im są silne wrażenia i odmawiali doktorowi Moreau udziału w eksperymentach. Po kilku doświadczeniach zrezygnował z bywania w Hotelu Lauzun Gautier, ale opisał swój pierwszy raz.
„Pewnego grudniowego wieczoru, akceptując tajemnicze zaproszenie, zredagowane w formie bardzo enigmatycznej dla uczestników a zupełnie niezrozumiałej dla innych, zjawiłem się w odlegle położonej dzielnicy,  oazie samotności oddalonej od centrum Paryża, gdzie rzeka, obejmując wyspę z dwóch stron sprawia wrażenie jakby broniła tego miejsca przed zakusami cywilizacji, w bardzo starym domu na wyspie Sw. Ludwika, pałacu Pimodan wybudowanym przez Lauzuna, w którym ten dziwny klub, którego byłem członkiem, spotykał się raz w miesiącu”

Gdybyście chcieli przeczytać więcej o słynnym Klubie, to wspomniany Teofil Gautier poświęcił jednemu z wieczorów nowelkę zatytułowaną „Klub haszyszu”.
Jej bohater zostaje zaproszony do hotelu Pimodana przez lekarza, aby wziąć udział w dziwnym doświadczeniu. W luksusowych wnętrzach gościom serwuje się przed daniem głównym haszysz w formie zielonkawej pasty. Następnie opisywane są dziwne i fantastyczne doznania jakie stają się udziałem gości. Dla niektórych dość koszmarne. Przed końcem wieczoru goście wracają „do siebie”. O doświadczeniach w hotelu Lauzuna pisał również Baudelaire w „Sztucznych rajach”.
Doktor Moreau przeszedł do historii jako znakomity badacz wpływu narkotyków na system nerwowy człowieka.

A Hotel Lauzun?  Spacerując nad brzegiem Sekwany, można go z zewnątrz nawet nie zauważyć: jego fasada jest skromna, zimna i właściwie niczym nie ozdobiona. Uwagę zwraca jedynie przepiękny balkon, na którym kiedyś czuwał doktor Moreau, aby jego goście, pod wpływem haszyszu z niego nie wypadli.

Widok z balkonu Hotelu Lauzun na panoramę Marais
Belkowany, rustykalny XVII-wieczny sufit

Malowane boazerie

Diana i Endymiom, przypisywane Le Brunowi

Intrygujące tajemnicze przejścia



Rzeźba Minerwy na klatce schodowej

Cztery pomieszczenia w amfiladzie


Foyer salonu muzycznego
Salon z loggią dla muzyków
Wspaniały widok na Sekwanę i Marais


Rysunek Sereny

$
0
0
To było kilka lat temu. Mieszkałam wówczas w Genewie. Do przyjaciółki przyleciał z Bejrutu brat z córeczką. Dziewczynka miała 7 lat i nigdy nie widziała ZOO. W bombardowanym regularnie Bejrucie, żyjącym pod ciągłą groźbą wojny mieście nikt nie myślał o takich błahostkach jak ZOO. Ogrody zoologiczne są świadectwem pokoju i dobrobytu.
Zaprosiłam ich do siebie na kolację. Gdy stanęli w drzwiach- ciepły, opiekuńczy tatuś z małą dziewczynką zrozumiałam, że to będzie niezapomniany wieczór.
 Dziewczynka mówiła nienagannie po francusku, pięknie budowała zdania, odpowiadała na wszystkie pytania. Język poznała w szkole prywatnej.
Miała ciemne, kręcone włosy, granatową sukieneczkę z białą wstążką na piersiach i twarz anioła. Nazywała się Serena.
Nie musieliśmy zwracać jej uwagi przy stole. Jadła pięknie nożem i widelcem przystawkę i głównie danie. Precyzyjnymi ruchami, z manierami z najlepszego francuskiego domu połknęła  szarlotkę, którą przygotowałam na deser. Przy kawie czułam, że zaczyna się odrobinę z nami nudzić. Pobiegłam do pokoju syna i przyniosłam garść kolorowych kredek.
-Może coś mi namalujesz ? –zapytałam.
Ale nie otrzymałam twierdzącej odpowiedzi więc dodałam:
-Wiesz, to będzie taka pamiątka od Ciebie. Powieszę sobie Twój rysunek w kuchni. Na szafce. Kiedyś wisiał tam rysunek mojego syna, ale zabrudził się, zestarzał i go wyrzuciłam. Mam więc miejsce na nowy.
Przytaknęła głową i zabrała się do rysowania. Narysowała dom, mamę, tatę i małą siostrzyczkę, która została w Bejrucie z mamą.
Gdy skończyła, wręczyła mi rysunek. Podziękowałam.
Wieczór dobiegał końca. Zbliżała się już północ. Moi goście powoli zbierali się do wyjścia. Gdy żegnaliśmy się w przedpokoju, Serena podeszła do mnie i patrząc mi w oczy zapytała :
-Czy mogłaby mi Pani oddać mój rysunek, gdy już się zabrudzi i zestarzeje ? Proszę go nie wyrzucać...
Przez kilka lat trzymałam rysunek Sereny w domowych archiwach. Przywiozłam go nawet w bagażach po przeprowadzce do Paryża. Z czasem o nim zapomniałam...
Tę historię przypomniałam sobie wczoraj, podczas wizyty w jednej z paryskich szkół. Na ścianach powieszono rysunki dzieci. Przed oczami stanęła mi Serena...





Rosyjska choinka i prezent od Towiańskiego

$
0
0
Choinka od Rosjan
Wracając dzisiaj z Massy, ze spotkania się z grupką zapaleńców zainteresowanych słuchaniem moich opowieści o polskiej literaturze, wysiadłam z RER B nieco wcześniej, na stacji St. Michel- Notre Dame. Chciałam zobaczyć tę słynną choinką, podarowaną Paryżowi przez Rosjan. Powiem wam szczerze-nic szczególnego. Mogli chociaż dobroczyńcy postarać się o ładniejszą dekorację! Tymczasem wisi na niej kilka szaro-bladych bombek, trochę fioletowych światełek i to wszystko. Szukałam również owej słynnej tabliczki, na której miało być napisane, że to prezent od Rosji, ale nie znalazłam. Może już zdjęli ? Bo to trochę wstyd, żeby Francji nie było stać na choinkę w najbardziej turystycznym miejscu Paryża i żeby z pomocą musieli przychodzić im Rosjanie. Ale skoro futro zimowe prezydentowi Hollandowi ofiarował dziś Kazachstan, to dlaczego choinki nie mieliby im kupować Rosjanie?
Pogoda była przepiękna, świeciło słońce, jakiego nie widzieliśmy już od kilku dni, wyruszyłam więc na spacer. Po drodze, wstąpiłam do jednego z najpiękniejszych kościołów w Paryżu, świętego Seweryna. Po prostu nigdy nie mogę się napatrzyć na XV-wieczny płomienisty gotyk, kolorowe witraże i balkony wokół barokowych organów, bardzo podobne do tych, które można zobaczyć na fasadzie Hotelu de Lauzun.

"Panno Swięta, co (..) w Ostrej świecisz bramie" w kościele St. Severin
Nie wiem, czy lewobrzeżny Paryż może poszczycić się jeszcze jedną tak piękną świątynią. Zachwyca pajęczyna kolumn, koronkowe sklepienia tworzące bardzo intymny nastrój.
I jeszcze jedno, w lewej nawie tego kościoła znajduje się małe polonicum. Jest to słynna kopia Matki Boskiej Ostrobramskiej z Wilna wykonana przez Walentego Wańkowicza. Jak głosi informacja umieszczona obok obrazu, do Paryża tę kopię sprowadził Andrzej Towiański w 1841 roku. Ponoć przywiózł ją na chłopskim wozie, ale ile jest w tym prawdy ? I to właśnie przy nim zbierali się w modlitwie polscy tułacze z polistopadowej emigracji : Mickiewicz, Goszczyński, Słowacki, Bem, Krasiński, Mochnacki czy Chopin. Na obrazie w neogotyckiej ramie widnieje napis «  O Pani, ku ratunkowi naszemu pośpiesz się ». Obraz robi wrażenie, nawet teraz, gdy już prosić o wolność nie musimy, bo ją od 25 lat mamy.


A skoro już jesteśmy w piątej dzielnicy, to nie mogę Wam nie wspomnieć o nowym, bo działającym dopiero od czterech miesięcy polskim sklepie, mieszczącym się pod bardzo eleganckim adresem 61, Quai de Tournelle. Krzątają się tam dwie przesympatyczne Polki sprzedające bombki na choinkę ręcznie robione w kraju. Ponoć mają poszerzyć asortyment o ceramikę od kilku polskich producentów i inne nasze wyroby. Dla moich francuskich przyjaciół nabyłam oczywiście bombki i przytaszczyłam je, niosąc bardzo ostrożnie, do domu. Za dwa tygodnie Święta !

Nowy polski butik, 61 Quai de Tournelle

Mona Liza i poeta

$
0
0

Na początek mała dykteryjka. Podarowałam kiedyś cioci pamiątkę z Paryża-lustereczko z Mona Lizą.
-Lusterko ładne-rzekła ciocia- ale ta baba na pudełeczku, to nie bardzo...Nie chcę powiedzieć, że ciocia nie zna się na sztuce, bo powinna rozpłynąć się w zachwycie nad najbardziej znanym na świecie dziełem sztuki. Po prostu przeglądając przed kilkoma dniami poezje Zbigniewa Herberta natrafiłam na jego znakomity wiersz "Mona Liza", zainspirowany pobytem w Luwrze, z którego wynika, że nasz poeta wcale nie był zachwycony „tłustą i niezbyt ładną Włoszką” o spojrzeniu w którym "śpią ślimaki". Z przyjemnością się więc nim z Wami dzielę, dedykując go cioci...








Mona Liza

przez siedem gór granicznych
kolczaste druty rzek
i rozstrzelane lasy
i powieszone mosty
szedłem —
przez wodospady schodów
wiry morskich skrzydeł
i barokowe niebo
całe w bąblach aniołów
— do ciebie
Jeruzalem w ramach

stoję
w gęstej pokrzywie
wycieczki
na brzegu purpurowego sznura
i oczu
            no i jestem
            widzisz jestem
nie miałem nadziei
ale jestem

            pracowicie uśmiechnięta
            smolista niema i wypukła

            jakby z soczewek zbudowana
            na tle wklęsłego krajobrazu

            między czarnymi jej plecami
            które są jakby księżyc w chmurze

            a pierwszym drzewem okolicy
            jest wielka próżnia piany światła

no i jestem
czasem było
czasem wydawało się
nie warto wspominać

            tyka jej regularny uśmiech
            głowa wahadło nieruchome

            oczy jej marzą nieskończoność
            ale w spojrzeniach śpią ślimaki

no i jestem
mieli przyjść wszyscy
jestem sam

kiedy już
nie mógł głową ruszać
powiedział
jak to się skończy
pojadę do Paryża

między drugim a trzecim palcem
prawej ręki
przerwa
wkładam w tę bruzdę
puste łuski losów

no i jestem
to ja jestem
wparty w posadzkę
żywymi piętami

            tłusta i niezbyt ładna Włoszka
            na suche skały włos rozpuszcza

            od mięsa życia odrąbana
            porwana z domu i historii
           
            o przeraźliwych uszach z wosku
            szarfą żywicy uduszona

            jej puste ciała woluminy
            są osadzone na diamentach

            między czarnymi jej plecami
            a pierwszym drzewem mego życia

            miecz leży
            wytopiona przepaść



Tadeusz Boy-Żeleński dziś. Notatki z kolokwium

$
0
0
Był najbardziej francuskim  z polskich pisarzy i  genialnym tłumaczem. Włączył w obieg naszej kultury skarby literatury francuskiej, ale we Francji, która stała się jego drugą ojczyzną jest zupełnie nieznany. To paradoks, ale nie znajdziecie żadnej jego książki w paryskich bibliotekach i księgarniach, nie ukazało się żadne tłumaczenie jego felietonów  czy powieści historycznych,  nie wyszła żadna biografia. Nieznana jest też jego myśl społeczna: boje o świadome macierzyństwo i antykoncepcję,  o legalizację aborcji i edukację seksualną. Może właśnie to „zapomnienie” o Boyu sprawiło, że Biblioteka Polska w Paryżu, Centrum Polskiej Cywilizacji na Sorbonie i Inalco-Instytut Języków i Cywilizacji Orientalnych zorganizowało poświęconą mu dwudniową sesję starając się, tę „francuską” lukę zapełnić.  Przez dwa dni, naukowcy, tłumacze i pisarze przybyli z Polski i całej Francji debatowali na temat spuścizny autora „Piekła kobiet”.

O czym mówiono na konferencji? W skrócie, bo o wszystkim nie jestem w stanie napisać. Otóż pierwszy dzień dotyczył przede wszystkim stosunków Boya-Żeleńskiego ze współczesnymi mu pisarzami: Irzykowskim, Witkacym, Słonimskim, Przybyszewskim czy Gałczyńskim. Jedni kochali go ogromnie, inni troszkę mniej, zarzucając,  że zajmuje się nie tym, czym powinien. Na przykład ze „Stachem” Przybyszewskim, jak przekonywała nas prof. Bernardette Bost z Lyonu-stosunki układały się znakomicie. Boy hołubił Stacha, spędzali razem wiele czasu w krakowskich kawiarniach, gdzie Przybyszewski grał na fortepianie jak wirtuoz .

Już mniej gorące relacje łączyły go z Witkacym. Jak sugerował prof. Jarosław Fazan z Uniwersytetu Jagiellońskiego Witkacy zarzucał mu, że ten, zamiast podnosić poziom intelektualny w Polsce, zajmuje się sprawami świadomego macierzyństwa i przerywania ciąży. Pisał w 1932 roku: ” A teraz posłuchaj Tadeuszu Boyu-Żeleński. Ty, któryś lansował kiedyś moje sztuki, ale nigdy nie chciałeś ze mną dyskusji(...) zleź raz z tej swojej macicy, z Pirożyńskiego, z brązownictwa, rozwodów i ustawy małżeńskiej i nawet dawnej literatury francuskiej-zajmij się więcej literaturą naszą obecną i jej problemami. Mimo całej szlachetności tamtych zamierzeń i „poczynań” a nawet dokonań, więcej ta sfera potrzebuje Ciebie(...) niż tamte zakazane przeważnie dziedziny. Zajmij głos w tych wszystkich kwestiach, bo duszno jest, ciemno i okropnie. (...) Powiedz coś o stosunku intelektu do literatury, powiedz tak, żeby aż „zatrzeszczało” jak mówiono dawniej:, wejdź w istotne problemy literackie".  Ale Boy był lekarzem i o tym Witkacy wydawał się był zapominać...

Natomiast z młodszym od niego o 21 lat Słonimskim łączyły go więzy bardzo serdeczne. Byli pisarzami- jak podkreślił prof. Marek Tomaszewski, o podobnej formacji intelektualnej. Słonimskiego Boy fascynował i uważał go za najlepsze polskie pióro. Cenił za antyklerykalizm, za odrzucenie narodowego patosu, za znakomite krytyki teatralne, za humor i satyrę, za wszechstronność i odbrązawianie naszych narodowych świętości. Podziwiał za walkę o wolność kobiet, o prawo do legalnego przerywania ciąży oraz o wolność seksualną i walkę z obskuranckim klerem.

Ale od 1932 roku, publikacji tekstu „Nasi okupanci”, Boy staje się przedmiotem ataków ze strony środowisk skrajnie prawicowych i kościelnych, jest krytykowany także przez pisarzy a jednym z jego wrogów staje się Konstanty Ildefons Gałczyński, który  nie ukrywa niechęci do członków grupy Skamander, a Boyowi zarzuca mu, że lubuje się w perwersjach.

Miał też Boy i obrońców. Jednym z nich był Gombrowicz, który uważał, że wraz ze Słonimskim są jedynymi „normalnie” piszącymi autorów bo potrafiących wypuszczać powietrze z "patriotycznych balonów".

Znakomicie „uwspółcześnił” Boya młody naukowiec z Cambridge, Stanley Bill, analizując dwa teksty napisane w obronie praw homoseksualistów. Podkreślił sympatię Boya do społeczeństwa wielonarodowego, w którym szanuje się prawa wszystkich mniejszości, przeciwstawiając je hasłom faszyzującej, skrajnie prawicowej endecji i zwrócił uwagę, że z nietolerancją podobną do tej z okresu międzywojnia mamy również do czynienia w Polsce dzisiejszej a za przykład podał podpalaną regularnie tęczę na placu Zbawiciela w Warszawie. Polska ma tradycje państwa wielonarodowego, wielokulturowego i tolerancyjnego-mówił- do tych tradycji nawiązywał Boy i do tych tradycji powinna nawiązywać również III Rzeczpospolita. Było to bardzo ciekawe spojrzenie kogoś "z zewnątrz".

Ale Tadeusz Boy-Żeleński, to przede wszystkim genialny tłumacz i drugi dzień sesji poświęcony był, w bardzo szerokim ujęciu, dziedzictwu i sztuce translatorskiej pisarza. Boy pozostawił po sobie ponad sto tłumaczeń dzieł literatury francuskiej. Praca tytaniczna. W jego tłumaczeniu wielu z nas czytało po raz pierwszy w życiu Stendhala i Flauberta, Villona i Brantome’a. Krytycy byli świadomi, że podjął się gigantycznego zadania, jednak  nie wszystkie jego tłumaczenia, w okresie w którym były publikowane, wzbudzały entuzjazm. Niektóre książki brane na warsztat znajdowały się na czarnej liście kościoła katolickiego i jak podkreślił pan Tomasz Stróżyński-szokowały. Krytykowano je za obsceniczność, za niemoralność samego Boya nazywano tłumaczem - deprawatorem- na przykład za przekłady Rabalais’ego  i Brantome’a.

Nikt jednak nie podważał jego profesjonalizmu. Młody wówczas krytyk, Wacław Borowy, nazwał go „Szekspirem przekładu”.  Boy znał wyśmienicie literaturę polską- czerpał z niej pełnymi garściami, a francuskie teksty polonizował, „udamawiał” i dlatego wchodziły one tak łatwo do obiegu czytelniczego. Przez wiele, wiele lat po wojnie, tłumaczenia Boya były niedościgłym wzorem. Pierwszym poważnym krytykiem Boya, okazał się wybitny romanista prof. Andrzej Siemek. Krytykował go za to, że nie trzymał się stylistyki oryginału. Ale najszybciej starzały się tłumaczenia dramatów, teatr musi podążać za zmieniającym się językiem.

Dyskusję podczas paryskiej sesji wywołało tłumaczenie Moliera dokonane dla Teatru Narodowego przez Jerzego Radziwiłowicza na potrzeby francuskiego reżysera Jacquesa Lassalle’a, który wiersz trzynastozgłoskowy przerobił na jedenastozgłoskowy, dynamizując tym samym tekst i do czego upoważniał go fakt, że sam jest aktorem i grał w tym przedstawieniu Orgona. Ale zdania na temat tego, czy można było tego dokonać na Molierze, były podzielone.
Wspaniałym głosem w dyskusji na temat sztuki translatorskiej Boya była wypowiedź znakomitego tłumacza Piotra Szymanowskiego. „Traddutore traditore”- tłumacz – kłamca-mawia się często- rozpoczął wystąpienie stawiając pytanie,  co można zrobić, aby zminimalizować efekty niewierności wobec tekstu oryginalnego? I co to tak naprawdę  znaczy dobre tłumaczenie?

Marek Bieńczyk, który opowiadał o własnych doświadczeniach jako tłumacza Kundery i Ciorana odpowiedział na to pytanie żartując z Rousseau, który stwierdził, że człowiek jest natury dobry i należy mu ufać. Ale nie wolno wierzyć tłumaczom-ironizował.

Prof. Kinga Siatkowska-Callebat wzięła na warsztat „Króla Ubu” Alfreda Jarry i pokazała jego rozmaite tłumaczenia i interpretacje. Niektóre z nich, aczkolwiek odległe od oryginalnego tekstu wspaniale oddały ducha Jarry’ego np.-opera „Ubu Rex” z muzyką Pendereckiego i w reżyserii Warlikowskiego oraz film Piotra Szulkina o tym samym tytule. 

Czego mi podczas tej sesji zabrakło? Może pokazania Boya walczącego o nowoczesne społeczeństwo, o prawa kobiet, Boya antyklerykalnego. Może się mylę, może takie są prawa sesji naukowej, ale miałam wrażenie, że uciekano od współczesności, uciekano przed tematami, które mogłyby się okazać kontrowersyjne, drażniące. A przecież taki właśnie był Boy-Żeleński-drażniący, niepokorny, współczesny. Mam też wrażenie, że byliśmy dzięki niemu w Europie w awangardzie walki o świadome macierzyństwo, antykoncepcję, edukację seksualną i legalizację aborcji.  

Michał Sutowski z „Krytyki Politycznej” powiedział jedno zdanie, które mi utkwiło w pamięci :„Kampanie i kluczowe misje intelektualne prowadzone przez Brzozowskiego i Boya ponad sto lat temu, nadal nie są wygrane.”

A może ktoś skusi się przetłumaczyć teksty Boya na francuski? Chyba sobie na to zasłużył i warto by może pokazać w świecie frankofońskim, że mieliśmy w naszej kulturze tak wspaniałego pisarza, publicystę i tłumacza.



Joyeux Noël!

$
0
0
Oryginalna choinka
Jutro rano odlatuję do Warszawy. Dopinam ostatnie walizki z prezentami dla rodziny i przyjaciół. Opuszczam na dziesięć dni Paryż i czuję, jakbym się żegnała z moją starą farmą, z którą nie mogę się rozstać z obawy, że przegapię narodziny małego źrebiątka, wizytę nieoczekiwanych gości czy pierwszy śnieg. Po sześciu latach zaczęłam się powoli zrastać się z tym miastem. Jak dobry gospodarz, czuję się więc w obowiązku przekazać kilka rad tym, którzy tu, podczas mojej nieobecności, przyjadą.  Co warto zobaczyć w Paryżu w okresie Świąt, gdzie warto zjeść i jakie zaułki odwiedzić? Oczywiście każdy ma już swój plan, przewodnik Pascala w garści, ale może to u mnie znajdzie  coś dla siebie?

Zacznę więc może od rzeczy najbardziej przyziemnej, ale we Francji szalenie przyjemnej, od jedzenia. Paryż dobrą kuchnią stoi i nawet jeśli macie wynajęte mieszkanie, w którym możecie coś upichcić, odradzam-nie warto. W Paryżu pełno jest miejsc, gdzie można tanio i znakomicie zjeść.

Zdradzę kilka ulubionych adresów:

-Kuchnię artystyczną i bardzo zdrową znajdziecie w Palais deTokyo a przy okazji będziecie mieli okazję obejrzeć tam znakomitą wystawę sztuki nowoczesnej (polonicum-Artur Żmijewski)-„Inside” czyli „Wewnątrz”. Obok Pałacu Tokyo macie Muzeum Sztuki Współczesnej-gdzie trwa wystawa Sonii Delaunay, niezwykle uzdolnionej malarki pochodzenia ukraińskiego, która specjalizowała się w projektowaniu tkanin. Dziś wyszły może one troszkę z mody, ale mogą stanowić źródło inspiracji. No i ten widok na wieżę Eiffla...

-Drugi adres kulinarny odkryłam zupełnie niedawno-to też Bouillon, podobnie jak ten na Wielkich Bulwarach, ale nie nazywa się Chartier, ale Racine i mieści się tuż obok Odeonu. Zalecałabym tam jednak zarezerwować miejsce, w okresie świątecznym jest to jedna z najbardziej obleganych, ale również najbardziej eleganckich restauracji w Paryżu-jedzenie wykwintne  a jakie wnętrze! Kuchnia oczywiście tylko francuska.


Kolejny adres to moja ulubiona restauracja koło Bastylii, która nazywa się „Chez Paul” . Tradycyjna kuchnia francuska w dekoracjach z początku wieku, ale uprzedzam, nikt nie zrobił tam od tego czasu żadnego remontu, co tylko czyni to miejsce jeszcze bardziej klimatycznym. Moim ulubionym daniem są tam nereczki w sosie musztardowym-polecam! Z okolic Bastylii trzy kroki do Marais a tam, w kilku miejscach, ciekawe wystawy. Jeśli kogoś interesuje historia-to powinien zajrzeć do Archives Nationales, gdzie trwa wystawa poświęcona francuskiej kolaboracji w okresie drugiej wojny światowej. Sporo informacji, które mogą szokować, politycy francuscy w mundurach gestapo albo żołnierze francuscy na froncie wschodnim w mundurach Wermachtu walczący do końca wojny w specjalnych jednostkach z „czerwoną zarazą” czyli bolszewikami. Z kolei w muzeum Carnavalet dwie znakomite wystawy poświęcone Paryżowi. Pierwsza z nich, historyczna, dotyczy wyzwolenia Paryża w 1944 roku a druga, to miasto sportretowane przez jednego z najsłynniejszych fotografów XX wieku-Michela Kennę. Wystawa bardzo poetycka, fotografia czarno-biała.
Dla miłośników Japonii i wszystkiego co orientalne-Paryż będzie rajem. Trwa wystawa Hokusai w Grand Palais,  a w muzeum Cernuschi-japońskie pory roku. Obie warte polecenia.

W Centrum Pompidou trwa z kolei prezentacja prac najdroższego artysty na świecie-Jeff'a Koons’a i nawet jeśli za nim specjalnie nie przepadacie, to może warto zajrzeć. Można spodziewać się sporych kolejek w okresie świąt. Radzę kupić bilety z wyprzedzeniem na internecie.
Ale poza zwiedzaniem, trzeba przede wszystkim spacerować, taka już uroda miasta, że nie można od niego oderwać wzroku.  Darowałabym sobie chyba najbardziej popularne miejsce w Paryżu, czyli jarmark świąteczny przy Polach Elizejskich, choć wiem, że nikogo nie przekonam, że nie warto tam chodzić, bo sprzedaje się tam tylko tandetę rodem z Chin. Zajrzałabym raczej do bardziej eleganckich miejsc nadających się znakomicie do flanowania- Faubourg St. Honore czy avenue Matignon. A skoro już mowa o St. Honore, to proponuję zajrzeć pod numer 296, do jednego z najpiękniejszych, barokowych paryskich kościołów Sw. Rocha-. To tam pochowany jest Denis Diderot i słynny architekt ogrodów Le Notre a także pani Geoffrin. Prowadziła ona słynny salon towarzyski, w którym bywał Chopin. W kościele Sw. Rocha można wysłuchać mszy i pięknych barokowych organów.
Z kościołów polecałabym niezwykle klimatyczny Sw. Eustachego i St. Merry, oba tuż koło centrum Pompidou. Nawet jeśli ktoś jest niewierzący, to warto zajrzeć, bo w okresie Swiąt paryskie kościoły nabierają rumieńców, napełniają się ludźmi i odbywa się tam sporo wspaniałych koncertów organowych. Warto zajrzeć!
Jeden z ołtarzy kościoła Sw. Rocha

Z Ogrodów-polecam oczywiście Luksemburski i Tuleryjskie, zwłaszcza, gdy dopisuje słońce. W czwartek, czyli w Boże Narodzenie ma wyjść słoneczko. I będzie dość ciepło.
I nie zapominać o wieczornych spacerach po przepięknie oświetlonym w tym okresie Paryżu. Zajrzeć na przykład na plac Vendome, gdzie stoją bajeczne, pięknie ozdobione choinki.

A do teatru? Oczywiście na Polańskiego w Teatrze Mogador i słynny "Bal Wampirów"!

Piszę dla Was  w tym roku z Paryża po raz ostatni, żegnam się więc na kilka dni i życzę, aby Święta, gdziekolwiek one Wam nie wypadają, były momentem prawdziwej radości ze spotkania z bliskimi a Nowy Rok przyniósł Wam spełnienie wszystkiego, co sobie wymarzyliście. 

Joyeux Noël i Bonne Année 2015!

Moja tegoroczna choinka: tyci-tyci:)

Kałasznikowem w wolność słowa

$
0
0
Ostatni rysunek Charba:
-Nadal nie ma zamachu terrorystycznego we Francji?
-Życzenia możemy składać do końca stycznia
Początek roku nie zapowiadał tragedii, którą przeżywamy od dwóch dni we Francji. W poprzedzający wydarzenia weekend Paryżanie wracali z kończących się w niedzielę dwutygodniowych wakacji. Wystawiali na trotuary stare, wysuszone choinki i kupowali w piekarniach pierwsze « galette », okrągłe ciasta wypełnione migdałowym farszem. W poniedziałek rano dzieci szły po raz pierwszy po przerwie wakacyjnej do szkoły a rodzice, niechętnie jak to zawsze w poniedziałki, do pracy. We wtorek na słodko obchodzono święto Epifanii a w środę, miały się rozpocząć tradycyjne soldy. Jedynym tematem wywołującym od kilku dni kontrowersje była mająca się ukazać w środę 7 stycznia,  książka Michela Houllebecque’a « Soumission », której tytuł przetłumaczyłabym jako Posłuszeństwo albo Uległość.

Nieustępliwy prowokator i wnikliwy obserwator społeczeństwa francuskiego Michel Houllebecque umieścił tym razem akcję swojej nowej książki w 2022 roku we Francji, która zgodnym chórem socjalistów i liberałów wybiera na prezydenta, umiarkowanego, doskonale wykształconego muzułmanina Mohammeda Bena Abbesa, aby nie dopuścić do władzy kandydatki skrajnej prawicy, Mariny Le Pen. W konsekwencji dochodzi do stopniowej islamizacji Francji. Arabia Saudyjska kupuje Sorbonę i przekształca ją w islamski uniwersytet a bohater powieści, profesor tej nobliwej uczelni- François, któremu proponuje się trzykrotnie wyższe zarobki i znakomite warunki do kontynuowania badań naukowych nad jego ukochanym Huysmansem, przechodzi na islam. Nowy prezydent dokonuje też szeregu korzystnych dla Francji reform- znika bezrobocie ponieważ kobiety wracają do domów, wprowadza poligamię, aby położyć kres nomadyzmowi seksualnemu Francuzów i zakazuje manifestacji- prawdziwej zmory Francji. Sytuacja gospodarcza się nareszcie poprawia, zmniejsza dług...

Zaproszony we wtorek 6 stycznia, do wieczornego  dziennika Houellebecq, któremu prasa zarzuca od kilku dni, że zrobił prezent pod choinkę Marine Le Pen, że jego scenariusz tylko wzmaga strach przez islamem i muzułmańską społecznością spokojnie odpowiedział, że nigdy jeszcze powieść nie doprowadziła do przewrotu, a poza tym, nie ma zamiaru rezygnować z tematu tylko dlatego, że jest to temat kontrowersyjny. Owszem, jest to fikcja, ale o ile prawdopodobna! Czy tego najbardziej obawiają się prawicowi ekstremiści? Że powstanie coś na wzór wielkiego imperium rzymskiego z krajów położonych wokół morza Śródziemnego oraz, że Francja w tym projekcie odegra znaczącą rolę?-pytał. To przecież projekt godny Napoleona, który- kto wie- gdyby było to konieczne, przeszedłby może nawet na islam.
Cabu: Instynkt ochrony

 To kuszenie diabla-skomentował książkę pisarza szef LICRA- organizacji do walki z ksenofobią i rasizmem Alain Jakubowicz...

W środę rano kupiłam książkę Houellebecqa, ale nie zdążyłam otworzyć pierwszej strony, gdy dotarła do mnie wiadomość o dramacie w redakcji Charlie Hebdo. Nie, nie można powiedzieć, że nikt się tego zamachu nie spodziewał. Od jakiegoś czasu wiadomo było, że Francja może stać się celem ataku terrorystycznego, nie wiadomo było jedynie kiedy. Tym bardziej, że w szeregi bojowników państwa islamskiego wstępują codziennie młodzi Francuzi,  a tam namawia się ich, aby dokonywali zamachów w kraju z którego pochodzą. Nikt jednak nie przypuszczał, że ofiarami staną się dziennikarze i rysownicy Charlie Hebdo oraz, że zostaną zamordowani w tak okrutny sposób. Groza tego, co się stało jest tym większa, że byli to ludzie, którzy piórem i karykaturą bronili prawa do wolności słowa, ważnego ogniwa demokracji i do wolności jako takiej. Poczucie humoru, czasem impertynencka ostra bezkompromisowa krytyka  różnych świętości to przywilej świata wolnego. Żaden totalitarny ustrój nie pozostawia miejsca na żarty. Powiedziałabym nawet, że przestrzeń wolności mierzy się możliwością żartowania ze wszystkiego i wyrażania często kontrowersyjnych opinii. To był zamach nie tylko na ludzi, ale na to co sobą reprezentowali. Sporo cytuje się w tych dniach nieśmiertelnego Woltera, któremu przypisuje się zdanie: „Nie zgadzam się z Tobą, ale będę bronił do śmierci Twojego prawa do własnego zdania”.

Niezwykle szanowany przeze mnie polski publicysta, bynajmniej nie z Frondy ani PIS-u napisał wczoraj o „obrzydliwych karykaturach” i „obrzydliwie prowadzonej gazecie”. Z polskiego podwórka, ta wolność słowa i swoboda krytyki uprawiana przez dziennikarzy z Charlie Hebdo może szokować, ale we Francji jest fundamentem Republiki i jedną z najważniejszych jej wartości. Jak powiedział wczoraj ktoś w komentarzu, śmierć humorystów z Charlie Hebdo świadczy, że jest to wartość, o którą musimy wszyscy za wszelką cenę walczyć, żeby nie była to śmierć bezsensowna.

Woliński: Myślę tylko o tym
W wywiadzie, który ukazał się wczoraj w l’Obs, Houellebecq powiedział, że „ateizm umarł, laicyzm umarł, umarła Republika”. Niezwykła mobilizacja społeczna wobec tragedii w Charlie Hebdo jaką obserwujemy od dwóch dni we Francji świadczy o tym, że Republika żyje, że jej wartości nie umarły oraz że jest siła w społeczeństwie francuskim zdolna te wartości zachować.

„Zamordowali Cabu! Zamordowali Cabu, pacyfistę, szlachetnego, szczodrego Cabu, najlepszego człowieka na ziemi i najlepszego rysownika. Zamordowali Wolinskiego, Charba, Tignous, Bernarda Marisa i innych. Wolinski, najśmieszniejszy z całej bandy, czuły sybaryta, tego który tak kochał życie. Charb, odważny ojciec, Tignous, Bernarda, profesora ekonomii, którego wszyscy chcieli mieć u siebie, intelektualistę pełnego przekonań i kultury...Liberation została trafiona w samo serce, Charlie i cała jego banda to nasi kuzyni-pisał wczoraj Laurent Joffrin a w reportażu telewizyjnym z redakcji Liberation, gdy decydował, że na okładce gazety widnieć będzie "Nous sommes tous Charlie", miał w oczach łzy...


Houellebecq-Kassandra wyjechał z Francji, zaprzestał też promocji swojej ostatniej książki. Mówi się, że jest w szoku po śmierci przyjaciela Bernarda Marisa ekonomisty z Charlie Hebdo. „Soumission” analizuje stan społeczeństwa francuskiego dziś i teraz, czarno widząc przyszłość Francji. Czy futurystyczne wizje Houellebecqe'a mogą się sprawdzić? Ale to już temat na następny wpis.

Cabu: Boga nie ma...Jest!

Płakać tak, żeby zazieleniły się pustynie...

$
0
0
Należę do szczęśliwców. Na moim biurku leży świeży, pachnący farbą najnowszy numer Charlie Hebdo z karykaturą Mahometa na okładce. Co prawda, nie wiadomo za bardzo o co w niej chodzi, ale to nie ma znaczenia. Prawdopodobnie o to, że to Mahomet przebacza zamordowanym karykaturzystom wszystkie grzeszki, bo i łezka mu spływa po policzku i w rękach dzierży tabliczkę „Je suis Charlie”. A więc w tydzień po tragedii Charlie Hebdo ukazał się, bez spóźnienia. Numer jest znakomity, przeczytałam od deski do deski-pośmiałam się, popłakałam...
Wiele opublikowanych karykatur jest autorstwa zamordowanych rysowników Cabu, Tignous, Charba i Wolińskiego-wybrano perełki!

Uwaga! Niebezpieczna gazeta
Artykuł od redakcji do pierwszego numeru zredagował Gerard Biard, przypominając czytelnikom, że Charlie Hebdo był i pozostanie przede wszystkim gazetą laicką. „To, co nas najbardziej rozśmieszyło, to dzwony katedry Notre Dame, które biły na naszą cześć...”. Napisał też, że od tygodnia Charlie przenosi góry, że dzieją się cuda, o których mogliby tylko marzyć profeci i święci i że zbiera mnóstwo nowych przyjaciół: anonimowych i światowych celebrytów, biednych i bogatych, niewierzących i religijnych dygnitarzy, ludzi szczerych i hipokrytów. Jedni zostaną z nami na długo, inni- pewnie szybko odpadną, ale dziś cieszymy się z każdego nowego czytelnika. Ostatnimi laty czuliśmy się trochę samotnie- pisze Gerard Biard- oskarżani o islamofobię i chrystianofobię, o bycie prowokatorami, ludźmi nieodpowiedzialnymi, tymi, którzy podżegają do nienawiści, rasistami...Czego to nie słyszeliśmy! Oczywiście szykanowaniu nas towarzyszyło współczucie, ale zawsze towarzyszyło mu to „ale”. Spalić nam gazetę, to niedobrze, ale...Używano „ale”, broniąc religijnego terroryzmu i faszyzmu.

Nowi przyjaciele
Charlie Hebdo po 7 stycznia będzie nadal stało po stronie laickości, będzie łamać wyborcze kalkulacje i tchórzostwo uwierzytelniające i tolerujące komunitaryzm i kulturalny relatywizm, który otwiera drogę do jednego, do religijnego totalitaryzmu. Charlie Hebdo jest za laicyzmem, bo jest to jedyna droga prowadząca do uniwersalizmu praw, do równości, do wolności, do braterstwa. Tylko laickość pozwala na pełną wolność sumienia, wolność, której przeciwstawiają się wszystkie religie przechodząc z sfery prywatnej do sfery politycznej. Tylko laickość pozwala wierzącym, jak na ironię, i wszystkim innym ludziom, żyć w pokoju.

"Wszyscy, którzy w tym tygodniu deklarowali „Je suis Charlie” muszą wiedzieć, że "bycie Charliem" to również znaczy bycie laikiem..."-napisał w artykule redakcyjnym Gerard Biard. Tak brzmi credo Charlie Hedbo. Może warto o tym wiedzieć, zanim ktoś wybierze się do kiosku, żeby kupić nowy numer?

Na drugiej stronie tygodnika mowa jest o spisku, bo przecież niektórzy twierdzą, że to był spisek a dalej-pół strony, pół żartem-pół serio o tym, jak działają francuskie organizacje antyterrorystyczne, których szefem był kiedyś obecny premier, Manuel Valls.  Następnie, felieton Sigolene Vinson o psie redakcyjnym, który ma na imię Lila i który przeżył...i na następnej stronie chyba najpiękniejszy tekst  tym numerze,napisany przez Patrocka Pelloux, lekarza i humorystę, który jako pierwszy wszedł do pokoju redakcyjnego po wyjściu  terrorystów i jako pierwszy ratował rannych i poszkodowanych.

„Miałem bardzo zajęty tydzień a więc napiszę tekst o potrzebie korzystania z życia, tekst jednoczący o humanizmie, ale najpierw chciałbym złożyć zażalenie na mój telefon, ponieważ drogo płacę za abonament a tymczasem, on nie działa! Charb nie może się do mnie dodzwonić! Miał wczoraj przyjść na kolację i nie przyszedł. Pewnie miał jakieś dupy do narysowania, bo tak mówi mi za każdym razem, albo jakieś rysunki do oddania. Nie wysłał nawet SMS-a, pewnie jego telefon jest zepsuty. I tak wiem, że muszkieterowie nad nim czuwają, a więc nie muszę się o nic bać, pewnie martwię się bez powodu, lepiej skończyć kronikę...
Płakać tak, żeby zazieleniły się pustynie najpiękniejszymi pejzażami. Płakać całą duszą, aby odwrócić to, co się stało. Płakać całym ciałem, aby wydobyć z niego energię tak wielką, że...Która godzina? Chyba nigdy nie zdążę zamknąć na czas gazety i Charb znów mnie ochrzani mówiąc „Słodkości moje, pracuj!”
Ach, muszę pamiętać, żeby kupić ciastka dla Cabu, gdyż on tylko to lubi i za tydzień przychodzi do domu na kolację. Porozmawiamy o Trenecie i będziemy się bawić w zgadywankę na temat jazzu i on jak zwykle wygra. Ze swoim wyglądem na Beatlesa, zawsze mam wrażenie, że za stołem siedzi Mc Cartney.
Od tygodnia mówią bez przerwy o Charlie Hebdo, Charb będzie szczęśliwy, wzrośnie sprzedaż i będziemy mogli trzymać się linii humoru i uśmiechu wobec mroków i smutku wywołanego kryzysem...
Ale nie rozumiem, dlaczego do mnie nie dzwonią...”



Gazeta liczy 16 stron. Dwie środkowe strony pozostawiono humorystom na niedzielny marsz, na pozostałych stronach sporo znakomitych analiz, świetnych rysunków...
Ale nie będę Wam przecież tłumaczyła i opisywała całego numeru. Jutro w kioskach w całej Francji pojawią się w sprzedaży nowe egzemplarze-wydrukowano 5 mln a więc chyba starczy dla każdego. Chyba warto wydać 3 euro na najbardziej rozchwytywany obecnie tygodnik francuski!




Zawsze trzeba stanąć po czyjejś stronie...

$
0
0
Plakat na Akademii Sztuk Pięknych: "Nawet nie boli"
Jestem w poczekalni gabinetu lekarskiego w XVI dzielnicy. Dębowy, błyszczący parkiet pokrywają perskie dywany, pokój zagracony antykami, pod ścianami stoją szerokie fotele z jedwabną tapicerką i okute złotem komody, na sufitach widać wyrafinowane sztukaterie a przy głównej ścianie kominek z białego marmuru. Wypełniam kwestionariusz. Czekam.
-Proszę, pani pozwoli-wchodzi do poczekalni lekarz. Ma białą koszulę ze złotymi spinkami, jedwabny. modny krawat i jasnobrązowe, robione prawdopodobnie na zamówienie buty.
Siadam na wskazanym mi krześle.
- A więc jest pani Szwajcarką?-pyta.
Od 27 lat, ale tego w formularzu nie podałam.
- A skąd?
- Z Genewy-odpowiadam pewnym siebie głosem. Mam szwajcarskie ubezpieczenie,  a więc moje pochodzenie nie powinno go obchodzić.
-Z Genewy...lekarz badawczo mi się przygląda. Czuję, że coś mu nie pasuje, ale może to tylko złudzenie. Może mój akcent a może słowiańska, okrągła buzia?
-A gdzie pani mieszkała przed przyjazdem do Paryża? - kontynuuje śledztwo...
-W Genewie i... kilka lat w Bernie-odpowiadam, zresztą zgodnie z prawdą.
-Hmmm...
 Lekarz zastanawia się przez dłuższą chwilę...za chwilę każe mi zaśpiewać szwajcarski hymn, myślę sobie...
-A gdzie się pani urodziła?-pyta nagle triumfująco.
-W Warszawie-odpowiadam
-A więc jest pani Polką! obwieszcza...
-Tak, mam również polskie obywatelstwo, ale  po co pan o to wszystko pyta? Jakie to ma znaczenie?
Lekarz jest wyraźnie z siebie zadowolony, tak jakby złapał mnie na kłamstwie. Ja nie mam ochoty dalej z nim rozmawiać. Wymieniamy kilka kurtuazyjnych zdań, wypisuje mi lekarstwo, a ja wystawiam mu czek. Wychodzę.
Ta rozmowa miała miejsce kilka lat temu i nie wiem czemu, ale utkwiła mi w pamięci. Coś było nie tak. Z czasem bym pewnie o niej zapomniała, gdyby nie książka Hanny Krall, którą wzięłam przed kilkoma dniami do ręki.

Bohaterka tytułowego opowiadania zbioru Krallówny zatytułowanego Hipnoza trafia w okresie wojny z córeczką na Pawiak. Matka „dobrze” wygląda, córeczka- „źle”. Obie mają „dobre papiery” wedle których są wyznania rzymsko-katolickiego. Przesłuchujący je policjant pyta dziewczynkę o imię, ile ma lat oraz czy to naprawdę jest jej mamusia - na co dziecko odpowiada twierdząco. Nagle odkłada kenkartę na stół i wyjmuje papierosa.
-A czy zna pani modlitwę „Na anioł pański”?-pyta matkę. Ta zaprzecza.
A ty?-policjant pyta dziewczynkę, która natychmiast zaczyna recytować, jednym tchem „Anioł Pański zwiastował Maryi Pannie”... Policjant każe im wybierać, która z nich ma wyjść na wolność a która zostać w więzieniu, bo przecież jedna ma „dobry” wygląd, a druga, zna katolickie modlitwy...

Ksenofobia, antysemityzm, nietolerancja i fanatyzm religijny to największe problemy dzisiejszego świata. Nie ma chyba kraju w Europie, który byłby od tych zjawisk wolny.
Republika przeciwko fanatyzmowi
Francja nie jest wyjątkiem.

Ale tragedia, która rozegrała się 7 stycznia w Charlie Hebdo i dwa dni później, w sklepie HyperCasher w Vincennes, wywołała wstrząs. Zamachu dokonali Francuzi, urodzeni we Francji, którzy ukończyli państwowe, republikańskie, laickie szkoły a mimo to nie zawahali się użyć przemocy w stosunku do swoich. Ale czy naprawdę do swoich? Czy integracja nie okazała się porażką? A może są dwie Francje, które niewiele mają ze sobą wspólnego? Od 7 do 11 stycznia doszło we Francji do społecznego, kulturowego i politycznego tsunami i od dwóch tygodni nie ustają debaty: w prasie, radiu i telewizji. W wyniku tego wstrząsu, wypływają na wierzch skrzętnie od lat ukrywane problemy: nieuporządkowana sprawa ubogich, wielokulturowych przedmieść, (premier Vals mówił we wtorek o apartheidzie terytorialnym, społecznym i etnicznym na niektórych przedmieściach),  rosnący antysemityzm, którego konsekwencją jest masowa emigracja Żydów, tragiczna sytuacja w więzieniach i szkołach, w których dzieci muzułmańskie nie chciały uczcić minutą ciszy zamordowanych dziennikarzy czy istniejąca, czy się chce czy nie, w społeczeństwie francuskim islamofobia, o której dotąd starano się nie mówić, żeby nie wywoływać wilka z lasu. Wiele z tych spraw jest dość odległych od tego, co się wydarzyło 7 stycznia, ale wstrząs, impakt był na tyle głęboki, że wypłynęły przy okazji wszystkie inne niezałatwione dotąd sprawy.

Od dwóch tygodni, jak wspomniałam, o tym wszystkim nie przestaje się mówić w mediach. Do studia telewizyjnego kanału France 2, Dawid Poujadas zaprosił wczoraj imama i mera podparyskiego miasteczka, panią minister edukacji Najat Vallaud-Belkacem i reprezentującą wszystkie matki murzynkę z małym synkiem, młodego, czarnego studenta dziennikarstwa i i filozofa Alaina Finkelkrauta, nauczycielkę historii i geografii w podparyskim liceum i młodą muzułmankę.  Każdy z nich miał w kieszeni francuski paszport, ale zdania, jak rozwiązać obecne problemy, były bardzo podzielone.


Spierano się o laickość i o granice wolności słowa. O to, co może obrazić oraz o to, jak zapobiec islamizacji młodych, którzy czują się stygmatyzowani z powodu pochodzenia.
Imam wyjaśniał, że można być muzułmaninem i obywatelem, że jedno drugiego nie wyklucza. Pani profesor przekonywała, że tych problemów nie da się rozwiązać, jeśli nie poprawi się sytuacji materialnej na przedmieściach, jeśli nie zniesie powstałych nierówności. Zakrzyczano Alaina Finkelkrauta- gwiazdę francuskiej filozofii za słowa krytyczne pod adresem muzułmanów zarzucając mu, że wpadł w pułapkę zastawioną przez terrorystów, którym właśnie o to chodziło, żeby skłócić, wywołać wzajemną nienawiść.
Jedna rzecz rzucała się w oczy. Narodowa, powszechna debata wywołana wydarzeniami 7-9 stycznia jest szansą na gruntowne zmiany, na stworzenie nowych warunków wychowywania francuskiej młodzieży we wzajemnym szacunku i tolerancji, w laickiej, republikańskiej szkole. Debata  oderwała się trochę od tragedii w Charlie Hebdo, który była pretekstem do refleksji, jak będzie wyglądała Francja jutro i czy będzie to wzajemna nienawiść czy też zwyciężą wartości republikańskie, i staną się one bazą pokojowego współżycia.

"Wolna wymiana myśli i opinii jest na najcenniejszym prawem Człowieka
Każdy człowiek może swobodnie mówić, pisać i drukować" 
Byłam na manifestacji na placu Republiki, ponieważ gdy mam się opowiedzieć za wolnym słowem i karykaturą, jaka by ona nie była, a przemocą, to zawsze stanę po stronie wolności. Uważam jak Wolter, że trzeba  bronić prawa innych do wolności słowa. Jestem przeciwko nietolerancji i osobom takim jak wspomniany na początku tego tekstu lekarz, którzy chcą ludzi zaszeregować według ich pochodzenia, rasy czy języka. Bo zawsze trzeba stanąć po czyjejś stronie. Każda inna postawa będzie tchórzostwem i konformizmem.
Od dwóch tygodni Francja powróciła do lektur, które są podstawą ich myślenia, do filozofów wieku Oświecenia: do Diderota, Condorceta i Woltera, którego ostatnie wydanie  „Traktatu o tolerancji” jest od kilku dni wyczerpane. Czytajmy ich i myślmy, bo jak napisał Diderot: „jeśli przestanę myśleć, to stracę przewodnika”.


-
Viewing all 298 articles
Browse latest View live