Kino Balzac mieści się w samym sercu Paryża, dosłownie kilkadziesiąt metrów od Łuku Triumfalnego i blisko Pól Elizejskich. To małe, w cudowny sposób ocalone przed zachłannością developerów kino studyjne, gości od kilku lat festiwal kina polskiego. Lubię kino Balzac, nie tylko dlatego, że jest mi do niego najbliżej i lubię polski festiwal, bowiem daje mi możliwość obejrzenia polskiej produkcji minionego sezonu.
Obejrzałam kilka filmów również i w tym roku i gdyby nie to, że czuję się jak skatowany przez narodowców w filmie „Płynące wieżowce” gej Michał, to pewnie bym o nich nie napisała. Może to wina innej perspektywy, może, gdy ogląda się najlepszą ponoć polską produkcję ubiegłego roku tuż przy Polach Elizejskich, to widać je troszkę inaczej niż gdyby siedziało się w kinie na Ursynowie.
Zacznę więc od „Płynących wieżowców”, które tematyką niewiele różnią się od „Życia Adeli”, tyle, że dzieją się w polskich warunkach. Jest to historia Kuby, championa pływania, w którym budzi się nagle pożądanie/miłość do Michała, geja. Kuba jest młodym mężczyzną, ale jeszcze zupełnie niedojrzałym, niesamodzielnym, żyjącym na garnuszku u samotnej matki ze swoją dziewczyną. Ale Kuba nie potrafi podjąć żadnej decyzji, jest totalnie pozbawiony asertywności. Całkowicie uzależniony od matki, skazany na jej humory. Zaszokowała mnie scena, gdy matka siedząca w wannie prosi go o zrobienie jej masażu szyi-i on to robi! Po wielu rozterkach i próbach przeżywa wreszcie krótki i brutalny (przy kracie) romans i seks z Michałem, ale ta próba odcięcia pępowiny, zdobycia samodzielności życiowej i wybrania orientacji seksualnej kończy się szybko. Matka zabrania mu spotykania się z Michałem i zmusza do ślubu z dziewczyną, czemu Michał się, bez protestu, poddaje. Daleko nam tu do samodzielnych, biorących za siebie odpowiedzialność dziewczyn z „Życia Adeli”.
![]() |
kadr z filmu "Płynące wieżowce" |
Film ma słabiutki scenariusz, rzadkie i cienkie dialogi, częściej się w nim milczy i uprawia seks niż mówi, film ma dłużyzny i zanim się dotrze do końca, to przerabia się całe polskie wulgaryzmy językowe. Ma jednak jedną zaletę, pokazuje jak wiele nas dzieli od francuskiego społeczeństwa, w którym to, że syn lub córka jest gejem nie wywołuje u chyba nikogo emocji, gdzie młodzież się bardzo szybko usamodzielnia, często ogromnym kosztem, nie tylko materialnie ale również psychicznie. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś po ukończeniu 20 lat mieszkał we Francji z dziewczyną w mieszkaniu i na utrzymaniu rodziców. Polski seks pokazany w tym filmie jest również jakiś strasznie biedny, pozbawiony wyobraźni w porówaniu z tym co możemy zobaczyć chociażby w „Życiu Adeli”. Może młodzi realizatorzy powinni czytać „ 50 odcieni Greya”, oglądać więcej filmów, czytać więcej literatury libertyńskiej a może już tak musi być, przaśnie i brutalnie?
Wyraźnie widzę jednak, i to nie pierwszy raz, fascynację reżysera wybetonowaną Warszawą, tunelami, metrem, blokowiskami. To ten nowy świat, po „Transformacji”-to nawiązanie do tematu tegorocznego przeglądu.
![]()
Drugi film, który obejrzałam, to „Pod mocnym aniołem”. Dostał on w Polsce wiele nagród, został uznany przez polską krytykę za film wybitny. A ja w połowie tego filmu wyszłam z kina. Bo nie po to wyjechałam z Polski, żeby po raz enty oglądać tarzająacych się we własnych wymiocinach alkoholików, oglądać sceny seksu pijanych w sztok meneli. I co z tego, że Więckowski potrafi zagrać wszystko? Że pozostali aktorzy znakomicie wcielili się w role innych polskich pijaczków. Pilch i jego proza to bajka, która się skończyła. To tematyka, która tu, na zachodzie Europy nikogo nie obchodzi, może poza skrajnym marginesem, kloszardami siedzącymi na ławce przy placu Clichy. A czy jest to film o polskiej rzeczywistości? Niestety już nie! Picie na umór to rzeczywistość PRL-u, Rosji, marginesu z Brzeskiej i nikt mi nie wmówi, że jest to warte pokazania w Paryżu. Bo czy tak chcemy się pokazywać? Niejednokrotnie musimy walczyć ze schematami myślenia Polak-pijak, Polak-alkoholik. Czasem nam się to nawet udaje. Taki film jak „Pod mocnym aniołem” pokazany przy Polach Elizejskich odbiera nam argumenty, ucina skrzydła-to my, oglądajcie nas! No bo tak u nas jest...Jedyne co ten film ratuje, to kilka scen humorystycznych, naprawdę śmiesznych, ale i nieśmiesznych, jak ta w tramwaju, gdy menel, który jest na bani od kilku dni nie wie, czy to szósta rano, czy szósta wieczorem a drugi, również w stanie upojenia alkoholowego mu odpowiada-Jak to, K. nie wiesz? Szósta w południe!”. I nie obchodzi mnie kto, co, ani jak pana Pilcha z pijaństwa ratuje. Nie ta tematyka, są dziś ciekawsze i ważniejsze historie do opowiedzenia. Mam wymieniać?
Mam taki zwyczaj, aby co roku zabierać swojego syna na polski film. I tak przed dwoma laty była to znakomita „Sala samobójców” a w ubiegłym roku dowcipna i znakomicie zrobiona „Yuma”. W tym roku poza Reksiem, dla młodzieży nic ciekawego, nowego nie znalazłam. Wybrałam więc „Hardkor disko”, ale na szczęście syn nabawił się kataru i na film poszłam sama.. I może lepiej, że tego filmu nie widział.
Wiem, reżyser i scenarzysta jest autorem słynnych klipów, to jego specjalność ale tym razem, po raz pierwszy, chciał się zmierzyć z długim metrażem. Obawiam się jednak, że otwarta forma scenariusza i język filmowy nie znajdą zbyt wielu wielbicieli we Francji. Jest to film autorski, całkowicie autorski, o psychotycznych lękach i poglądach autora. To nie jest film na którym można zagłębić się wygodnie w fotelu i przenieść w świat opowieści. Ponieważ tej opowieści tak naprawdę nie ma. To znaczy jest, ale musimy ją sobie napisać sami.
![]() |
kadr z filmu "Hardkor disko" |
W skrócie chodzi o to, że młody chłopak postanawia się zemścić na nowobogackiej parze mieszkającej w eleganckim apartamentowcu. Dlaczego? Tego nie dowiadujemy się do końca. Ponoć scenariusz jest zainspirowany tragedią grecką. Którą? Na spotkaniu po filmie autor zasugerował króla Edypa. Ale z tą tragedią grecką to trochę taki szpan. Dobrze brzmi. Film lepiej się sprzedaje, ale tak naprawdę nie wiele ma wspólnego.
Czytając natomiast między wierszami czuje się , że w tym filmie chodziło o wyrażenie nienawiści do pokolenia rodziców, którzy się dorobili zaprzedając jednocześnie własne marzenia. Albo, którzy oszukiwali. Pokolenia, które jest tolerancyjne w wychowywaniu dzieci, zgadzając się praktycznie na wszystko, łącznie z narkotykami. W tym filmie morduje się za tolerancję, za pracę dla pieniędzy, za bogacenie się. Nie wolno? –pytam.
Jest więc w tym filmie agresja, nienawiść i przemoc. Zaryzykowałabym nawet tezę, że jest to gloryfikacja i apoteoza przemocy, nie tylko się zabija, i to w sposób okrutny i nieuzasadniony, ale pokazuje również autodestrukcję naszej złotej, elitarnej młodzieży. Tak jakby wszystko to, co najbardziej krwawe miało być prawdziwe.
I wreszcie język, ale on dominuje we wszystkich trzech obejrzanych filmach. Każdy dialog to stek wulgaryzmów, nie ma konwersacji w której nie padałyby słowa na k., innych nie muszę cytować, wszyscy je doskonale znacie. Tylko dlaczego ja muszę tego słuchać? Nie, nie muszę i z „Pod mocnym aniołem” miałam przesyt wymiocin dosłownych i w przenośni i po prostu z filmu wyszłam.
W Płynących wieżowcach, jak zauważyłam, Francuzi nawet tych naszych wulgaryzmów nie tłumaczą. Bo po co?
W dwóch pozostałych filmach tak, ale tłumacz je mocno osłabił, bo gdyby naprawdę używał krwistego języka polskiego, to chyba uszy żadnego francuskiego widza by tego nie zniosły. Obserwuję jakieś potworne zubożenie naszego słownictwa. Ale piszę o tym już nie pierwszy raz.
Festiwal polskiego kina to nasza wizytówka w Paryżu. Niewątpliwie najlepsza impreza organizowana przez polski Instytut Kultury i obrazy jakie są pokazywane dają wizerunek naszego kraju i jego mieszkańców. Problemów jakimi żyje, warunków i stanu umysłowego Polaków. Gdyby jakiś pechowiec trafił, tak jak ja w tym roku, na te trzy obrazy, to chyba zraziłby się do polskiego kina do końca życia.
A może polskie kino jest zupełnie inne, tylko ja miałam cholernego pecha?