Quantcast
Channel: Widok z paryskiego okna
Viewing all 298 articles
Browse latest View live

Zygmunt Miłoszewski z "Ziarnem prawdy" w Paryżu

$
0
0

"Thé des écrivains" czyli herbatka pisarzy w Marais to miejsce niezwykłe; można się tam  nie tylko zaopatrzyć w nowości wydawnicze, ale również spróbować herbaty, która wybierana jest pod kątem zaproszonych gości. Można więc napić się herbaty pisarzy amerykańskich, gdy zaproszony jest pisarz amerykański, francuskiej- gdy francuski, włoskiej- gdy włoski etc.,  W ubiegły czwartek serwowano tylko herbatę pisarzy rosyjskich, mimo iż wydawnictwo Mirabole, które było gospodarzem wieczoru zaprosiło dwóch autorów, Zygmunta Miłoszewskiego z tłumaczeniem "Ziarna prawdy" oraz rosyjską pisarkę, Yanę Vagner z "Vongozero" bowiem herbaty polskich pisarzy, w asortymencie księgarni z Marais, jeszcze nie było. Jest jednak nadzieja na zmianę- polscy autorzy są tu coraz częstszymi gośćmi.

Na ostatnim spotkaniu gościem była Grażyna Jagielska, z pachnącym jeszcze drukiem „Coeur en pierre” czyli „Sercem z kamienia”. Tym razem był to mój ulubieniec- Zygmunt Miłoszewski. Kto nie czytał książek autora „Uwikłania” ręka do góry ! Zapewniam, że warto ! Całe życie czytałam tzw. poważną literaturę,  mało życzliwym okiem patrząc na „czarną powieść” i aż głupio się przyznać, ale powieści kryminalne Miłoszewskiego są moimi pierwszymi kryminałami. Ktoś powie, niepotrzebnie się uprzedzałam, ponieważ już od lat  ten gatunek zdobył ostrogi prawdziwej literatury  i pewnie będzie miał rację. Bo kryminał kryminałem, ale ile można się z niego dowiedzieć o społeczeństwie !

 Miłoszewski to mistrz suspensu, wspaniały narrator. Uwielbiam go również za czarne poczucie humoru i odwagę. Bo jego bohaterowie wyrażają opinie, które w Polsce stanowią tabu.  Czy po „Ziarnie prawdy” kościół katolicki nie wpisał go przypadkiem czarną listę? Głowy bym nie dała, tyle w tej książce realiów wnikliwie podpatrzonych i wspaniale zarejestrowanych, ale o których głośno się nie mówi. Jest takie powiedzenie francuskie i przyszło mi ono do głowy, gdy czytałam Miłoszewskiego: Qui aime bien, châtie bien czyli, kto kocha, ten tęgo bije.  Przekornie, w mowie potocznej używane jest, gdy mówi się o osobie krytykującej kogoś czy coś w dobrych intencjach. Tak można moim zdaniem powiedzieć o autorze"Ziarna prawdy".

„Kryminał karmi się tym, czym żyje społeczeństwo” -mówił autor Gniewu. „Ale nie jestem pewien, że Ambasada Polska zapłaciłaby mi za taki obraz Polski. Pod wpływem tłumaczeń na obce języki uświadamiam sobie, że czytelnikom za granicą daję pewien obraz Polski. Nie Polakom, bo oni doskonale tę rzeczywistość znają, ale cudzoziemcom. Sądząc po sukcesach we Francji, czytelnicy wolą jednak prawdziwy obraz życia w Polsce, a nie polukrowany. "Uwikłanie" zdobyło trzy prestiżowe nagrody czytelnicze, a to jak na niełatwy rynek francuski jest dużym sukcesem.

 Z. Miłoszewski, Y.Vagner, S.de Lamarliere.
Księgarz prowadzący spotkanie podkreślił wysoką jakość literacką książek autora "Gniewu" oraz przyjemność podróżowania po Polsce bez wstawania z fotela, jaką można czerpać z czytania książek Miłoszewskiego szczegółowo opisujących miasta: Warszawę w pierwszym tomie, Sandomierz-w drugim. 

Wieczór zakończył się bardzo hojną degustacją znakomitych win i smakołyków. To był wspaniały wieczór, bogaty również w spotkania z nowymi ludźmi. Na przykład ze Swietłaną mówiącą dziewięcioma językami. Z pochodzenia jest Rosjanką, ale wychowywała się  w Polsce. Wymieniłyśmy kilka zdań po włosku, w którym to języku ja dopiero raczkuję a ona mówi znakomicie. Ponadto zna m.in chiński, szwedzki, angielski, rosyjski...Niesamowita osoba. A ja popędziłam do domu czytać „Ziarno Prawdy”-po francusku. Autor zdradził, że ekranizacja tej powieści pojawi się wkrótce na ekranach kin w całej Francji.

Futurystyczne wizje Paryża: François Schuiten, Benoît Peeters i inni

$
0
0
Jak może wyglądać Paryż za kilkadziesiąt  lat? Takie pytanie o futurystyczną wizję Miasta Świateł zostało postawione przez Muzeum Architektury dwóm artystom, autorom komiksu "Obejrzeć Paryż jeszcze raz". Pierwszy z nich - François Schuiten-jest belgijskim architektem i rysownikiem, zaś drugi- Benoît Peeters- francuskim scenarzystą a obaj, autorami belgijskiej serii komiksowej „Mroczne Miasta”. Ale wystawa oraz nowy komiks nie należą do serii "Mrocznych miast". Tym razem, autorzy zainteresowali się futurystycznymi wizjami miasta w przeszłości i stworzyli swoją własną. I w ten sposób doszło do próby wyobrażenia sobie Paryża w korelacji z fantazjami na temat miasta powstałymi na przestrzeni ostatnich dwóch wieków takich wizjonerów jak baron Haussmann, Jules Verne, Robidy, le Corbusier czy Jean Nouvel.  Na wystawie historyczne dokumenty znalazły się obok dzisiejszych prac autorów "Mrocznego miasta".
Komiksy od dawna interesowały się utopijnymi wizjami miast, to nie nowość. Ale żadna seria nie poświęciła im tyle ważnego miejsca co „Mroczne miasta” François Schuitena i Benoît Peetersa. Wizje architektoniczne Schuitena przybrały przed kilkoma laty  w Paryżu formę bardzo konkretną. Czy znacie stację metra Arts et Metiers, jedną z najbardziej zaskakujących stacji paryskiego metra? Zamiast tradycyjnej ceramiki, jej wnętrze pokryte jest miedzianymi blachami i można odnieść wrażenie, że znajdujemy się  na statku podwodnym Nautillus, prosto z powieści Julesa Verne’a „20 tysięcy mil podwodnej żeglugi”, a w przejściu z rzeczywistości do świata Verne' a pomagają nam małe, okrągłe okienka, przez które można oglądać eksponaty z kolekcji Muzeum Sztuki i Rzemiosła.

Wystawa składa się z siedmiu działów:

1.     Metamorfozy stolic : Haussmann buduje Paryż
2.     Na spotkanie świata: pięć wystaw światowych w latach 1855-1900
3.     Metropolia w ruchu: nowe sposoby przemieszczania się: od kolei do metra
4.     Spojrzenie z góry: aeropolis i miasto wertykalne
5.     Za murami: wrota Paryża i organizacja terytorium
6.     Dusza utopii: uwolnić miasta  i stworzyć je od nowa
7.     Miasto świat: WielkieParyż i poza nim.


Oto kilka zdjęć z wystawy futurystycznych wizji architektonicznych ParyżaFrançois Schuitena i Benoît Peetersa wymieszanych z historycznymi dokumentami.










Śpiący Hermafrodyta w Luwrze

$
0
0

Luwr to nie tylko Mona Liza! Podczas zwiedzania galerii sztuki greckiej i rzymskiej proponuję zatrzymać się  przed rzeźbą z białego marmuru, przedstawiającą śpiącą kobietę z lekko zgiętą, podniesioną stopą, znajdującą się tak jakby w lekkim półśnie, oplątaną zwiewnym szalem, o zaplecionych wysoko włosach. Rzeźba włoska? hellenistyczna? Gdy zrobi się wokół niej kółko, to dostrzec można, że z drugiej strony, nie przedstawia ona kobiety, ale że jest to hermafrodyta. Od razu wyjaśniam. To curiosum przedstawia syna Hermesa i Afrodyty, który odrzucił zaloty nimfy Salmacis i która  w złości wyjednała u Zeusa, aby połączyć się z nim w jednym ciele. I dlatego przedstawiona postać jest dwupłciowa.

Została odkryta w Rzymie, niedaleko term Dioklecjana w 1608 roku i stała się natychmiast jedną z najbardziej cenionych rzeźb kolekcji Borghèse w XVII i XVIII wieku. Materac na którym spoczywa słynna Hermafrodyta został zamówiony u Berniniego w 1619 roku. Jak wiadomo, Napoleon wykupił słynną kolekcję dla Luwru od swojego szwagra, Kamila Borghese w 1807 roku. Przypuszczano wówczas, że jest to kopia rzeźby wykonanej w II w. p.n.e przez Polikleta, pisał o niej historiograf Pliniusz Starszy, ale nie zachował się jej żaden precyzyjny opis, toteż źródło powstania Śpiącej Hermafrodyty nie jest do końca pewne.  Sama rzeźba natomiast wyraźnie ujawnia gust końcowej fazy epoki hellenistycznej, temat był wówczas bardzo modny, kochano się w teatralizowaniu scen , zaskakiwaniu widza, nagości. Dzieło zostało zaprojektowane, aby zachwycać dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy zwracamy uwagę na  wdzięk i zmysłową fizjonomię kobiety, a następnie, po drugiej stronie rzeźby, gdy zaskakuje nas jej androgenna forma. Ten kontrast i dwuznaczność, gustowanie w dziwnościach i bawienie się emocjami oglądającego to jest właśnie to, co stanowi esencję sztuki hellenistycznej. Niektórzy interpretują tę rzeźbę, jako utopijne połączenie dwóch płci, rodzaj ludyczno-erotycznej kreacji, której celem jest ilustracja rozważań filozoficznych Platona na temat miłości. Ale oczywiście pól interpretacyjnych jest wiele. Opowiadam o niej jako o ciekawostce, którą warto przy okazji zwiedzania Luwru obejrzeć. I teraz już będziecie wiedzieć, dlaczego nazywamy  osoby i nie tylko osoby posiadające organy płciowe męskie i żeńskie hermafrodytami...od Hermesa i Afrodyty!



Minister kultury, która nie czyta książek

$
0
0
Fleur Pellerin
Wstyd! I to jaki!  Nowa francuska pani minister kultury Fleur Pellerin wyznała w wywiadzie radiowym, że od dwóch lat nie czyta książek. Bo nie ma czasu. Czyta jedynie notatki współpracowników i depesze agencyjne. Gorzej, gdy dziennikarka poprosiła ją o podanie tytułu ulubionej książki nagrodzonego ostatnio francuskiego noblisty Patricka Modiano, francuska minister przyznała się, że go nie zna. We Francji, w której czyta każdy i to chyba od kolebki, zawrzało. Nowej pani minister nie oszczędzili znani humoryści pisząc na przykład tak: 

„ Jestem mechanikiem samochodowym. Ale od dwóch nie znalazłem czasu na otworzenie maski samochodu.
Jestem piekarzem. Ale od dwóch lat nie znalazłem czasu na ugniecenie ciasta.
Jestem adwokatem. Nie mam chwili czasu na zapoznanie się z kodeksem karnym, od dwóch lat.
Jestem dziennikarzem. Nie mam chwili, aby zainteresować się bieżącymi wydarzeniami, od dwóch lat.
Jestem rabinem. Nie mam czasu, żeby zagłębić się w lekturę Talmudu.”–nabijali się z pani minister francuscy humoryści. Inni z kolei opublikowali listy-stosiki. Na przykład taki: 
1. „Do widzenia na górze” Pierra Lemaitre'a. Nagroda Goncourtów 2013 i pół miliona sprzedanych egzemplarzy. Jest to historia dwóch przyjaciół, żołnierzy z okresu I wojny, którzy już po jej zakończeniu dokonują gigantycznego oszustwa na pomniku pamięci ofiar wojny. Książka podobna w klimacie do „Wojaka Szwejka”-dowcipna i wzruszająca.
2. „Pięćdziesiąt odcieni Greya”-jeśli nie czytaliście to warto! Ta najbardziej rozchwytywana ostatnio powieść erotyczna  sprzedała się na świecie w 100 mln egzemplarzy. Jest to opowieść o relacji o podłożu sadomasochistycznym między Christianem Greyem, biznesmenem i młodziutką dziewicą Anastacią Steele.
3. Kolejna pozycja polecana pani minister to „Dziękuję za tę chwilę” byłej konkubiny prezydenta Francji, Valerie Trierweiler, w której autorka opisuje lata spędzone z François Hollandem. Książkę kupiło 440 tys. Francuzów, a ilu przeczytało? Lepiej nie wiedzieć. No i jest to pozycja, którą trudno przeoczyć, nawet jeśli jej lektura może być odczytana jako nielojalność...
4. „Koniec Gier” Michaela Martina. Jako minister kultury powinna wiedzieć co w trawie piszczy w literaturze tzw. fiction. Tę pozycję czytają młodzi ludzie wszędzie na świecie. Historia jest taka, że 17-letni Patrick i jego 5-letni brat walczą cały dzień z zombi, wędrując po lasach Wirginii w poszukiwaniu tych, którym udało się przeżyć.
5. Prawda o sprawie Harry'ego Queberta-młodego szwajcarskiego pisarza  Joël Dickera opowiadająca historię pisarza Marcusa Goldmana, który biedzi się z napisaniem powieści, gdy nagle dowiaduje się, że  jego profesor jest oskarżony o zamordowanie młodej, piętnastoletniej dziewczyny i posądzony o romans z nią. Nasz autor wszystko rzuca i wyrusza walczyć w obronie niewinnego profesora. Powieść z dreszczykiem, czyta się w jedną noc. Za tę powieść, zaledwie 24-letni pisarz zebrał wszystkie możliwe nagrody literackie.
6. I wreszcie, ostatnia powieść dedykowana pani minister- Patricka Modiano,  pewnie jeszcze nie ukazało się polskie tłumaczenie-„Żebyś się nie zgubił w dzielnicy”, może nie najlepsza, ale trzymająca w napięciu. I przede wszystkim krótka-do przeczytania w jeden wieczór. Wypadałoby bowiem, aby francuska Minister Kultury znała choćby jedną powieść tegorocznego francuskiego noblisty...

Nie można tego stosiku traktować zbyt poważnie-jest dowcipny i pełen ironii-lektury łatwe i szybkie w czytaniu, żadna tam poezja czy eseje filozoficzne, ale dobre choćby i to...Jak na razie w skali swoich ocen, Francuzi dali jej 0/20. I wpadka pani minister jeszcze bardziej pogrążyła i tak już mało popularnego prezydenta...



Paryż stolicą książki?

$
0
0

W paryskim metrze
Miałam to szczęście, że dorastałam w czasach, gdy czytanie nobilitowało,  książka była przedmiotem pożądania a jej posiadanie świadczyło o statusie społecznym, było świadectwem przynależenia do tej lepszej części społeczeństwa a rodzice wpajali w nas, że książka jest źródłem mądrości, wiedzy i emocji, jakich nic nie jest nam w stanie zastąpić...

Moja osobista miłość do książek zaczęła się bardzo wcześnie, chyba od bibliobusu, który przyjeżdżał raz w tygodniu na naszą ulicę i dzieci pędziły, żeby wymienić wypożyczone książki na nowe. Ale największą radością były majowe kiermasze przed Pałacem Kultury, corocznie rozstawiały tam stoiska wszystkie polskie najważniejsze wydawnictwa i można było, po odstaniu w kolejce, zdobyć autograf ulubionego pisarza. Wiele zawdzięczam również rodzicom-pod choinkę kupowali mi tylko książki!

Warszawa była wówczas naszpikowana księgarniami i starymi antykwariatami. Na studiach, po zajęciach obchodziłam je moją ulubioną trasą. Zaczynałam zazwyczaj od Wydawnictwa Literackiego na rynku Starego Miasta, później szłam do antykwariatu na Piwnej, następnie do Księgarni wojskowej na Krakowskim Przedmieściu, do Prusa a na końcu rozpoczynały się antykwariaty i księgarnie na Nowym Świecie, z obowiązkową wizytą u pani Blanki w PIW-ie na Foksal, która jeśli była w dobrym nastroju, to zawsze wyciągała jakieś cymesy spod lady. Kończyłam obchód w Czytelniku na Wiejskiej, albo w Kosmosie ze starodrukami w Alejach Ujazdowskich.

Mediateka w Kremlin-Bicetre
Od tego czasu minęły lata, zmieniły się czasy... Książka w Polsce stała się towarem - trzeba na niej zarobić, musi być dochodowa i już niestety nie nobilituje. Nobilitują dalekie podróże, własne mieszkanie, samochody. To dziwne, ale wśród moich znajomych prawie nikt już nie chwali się, że przeczytał książkę. Raczej pozbywają się tych zajmujących zbyt wiele miejsca i niezbyt atrakcyjnych przedmiotów. Księgarze są na wymarciu, antykwariaty zresztą też a te, które się utrzymały, stosują ceny zaporowe. W grudniu byłam w Warszawie i zajrzałam na Piwną-Stare Miasto stało się kulturalnie wymarłą dzielnicą, wyprowadziły się stamtąd prawie wszystkie galerie sztuki, ale antykwariat jeszcze jest. Rozmawiałam z właścicielką- waha się czy go nie zamknąć - rodzina coraz częściej się buntuje, nie chce dokładać do „interesu”. Byłam też w kilku brzydkich "sieciówkach", ale nie znalazłam w nich nic z mojej listy. Czuły barbarzyńca, gdzie robię zazwyczaj zakupy był zamknięty-remanent. Wydaje mi się, że dla książki w Polsce przyszły trudne czasy...

Nowoczesna biblioteka w Malakoff
A jak sytuacja wygląda we Francji, gdzie od kilku już lat, ogarnięta moją pasją do słowa drukowanego kupuję, wypożyczam i wyszukuję je na pchlich targach i w antykwariatach? Dla miłośników książek, Francja jest rajem. Pewnie też takim była za czasów Boya-Żeleńskiego, ale mam wrażenie, że przez cały okres powojenny w rozwój rynku księgarskiego włożono wiele pieniędzy. Na powodzenie składa się jednak wiele elementów-wysoki poziom wykształcenia, tradycja i polityka państwa, które mimo iż musi ostatnio zaciskać pasa, to jednak nadal bardzo wysoko subwencjonuje kulturę.


Francuzi czytają, wypożyczają i kupują. Widać ich z książkami w metrze, w parkach, w kawiarniach i bibliotekach. Czytają wszędzie. Czy książka jest droga?  Istnieje stała, ustalona odgórnie przez wydawcę cena na książki, co sprawia, że we wszystkich księgarniach kosztują one tyle samo, z wyjątkiem sieci FNAC-a, gdzie po wykupieniu odpowiedniej karty, za kilka euro, można mieć 5 proc. zniżki. Obniżki, wyprzedaże? Jak najbardziej, ale na kolorowe albumy o sztuce, książki kucharskie i przewodniki o tym jak uprawiać ogród.

Z ostatniej „Polityki” oraz z wypowiedzi Zygmunta Miłoszewskiego dowiedziałam się, że w Polsce trwa debata nad ustaleniem stałej ceny na książki. Przeciwnicy projektu utrzymują, że książka jest takim samym towarem jak każdy inny i musi podlegać zasadom rynkowym. W debacie, zwolennicy stałej ceny książki powołują się na obowiązujące od 1981 roku we Francji prawo Jacka Langa, socjalisty, polityka, który je wprowadził. Miało ono na celu ochronę czytelnictwa i doskonale się moim zdaniem sprawdziło. Wydawca ustala cenę wydrukowaną na okładce książki i za taką cenę muszą ją sprzedawać dystrybutorzy. Wszyscy dystrybutorzy! Supermarkety i księgarnie internetowe, księgarnie i sieci takie jak FNAC. Państwo doszło do wniosku, że książka jest wartością- nie towarem, i żeby wspierać pisarzy i czytelnictwo i ją chronić.

Wnętrze księgarni Albin Michel na St. Germain
Istnieje więc wiele wspaniałych, pięknych i doskonale wyposażonych księgarń, które zachowały klimat świątyń słowa drukowanego. Wchodzi się do nich, jak do miejsc wyrafinowania i elegancji, książki są rozłożone na eleganckich stojakach.  Byłam wczoraj w księgarni Albin Michel na St. Germain de Pres i jest to miejsce, gdzie przebywa się z przyjemnością. W tych najlepszych księgarniach, nie sprzedaje się ani artykułów papierniczych ani zabawek. Mniejsze znane mi księgarnie otwierają również w swoich wnętrzach kawiarnie albo herbaciarnie-na przykład Thé des Ecrivains, która organizuje regularnie spotkania z autorami i wydawcami.

Gdzie można więc kupić książki naprawdę tanio? Chyba jedynie u bukinistów nad Sekwaną-czasem nawet można natrafić na jakąś nowość, ale z reguły sprzedają oni książki starsze. Ale jak to wiedzą ci, którzy uczyli się marketingu, wyższa cena nie musi odstraszać, wręcz odwrotnie! Z tym, że ceny nowych książek we Francji nie są wysokie, od kilku do kilkunastu euro. Za ostatni bestseller Houllebecque’a trzeba zapłacić 21 euro, ale z reguły większość nowości kosztuje poniżej 20 euro.

Francuzi dbają o czytelnictwo i kulturę nie tylko poprzez wprowadzenie stałych cen. Wybudowali w Paryżu i na jego przedmieściach nowoczesne, bardzo dobrze wyposażone mediateki. Byłam ostatnio w trzech z nich, w Massy, Malakoff i w Kremlin-Bicetre. Książki są dostępne za darmo, natomiast, aby mieć dostęp do płyt i filmów, trzeba zapłacić 60 euro rocznie, co nie jest kwotą zbyt wygórowaną...Te Mediateki to są całe centra kultury-odbywają się tam festiwale, spotkania, wystawy-są również bardzo dobrze wyposażone w książki. Na przykład, zaskoczyły mnie bogate zbiory tłumaczeń literatury polskiej.
Wnętrze mediateki w Kremlin-Bicetre


Dlaczego ustawa o stałych cenach na książki jest ważna? Ponieważ daje społeczeństwu sygnał, że czytanie książek jest czymś ważnym, że państwo ceni pisarzy, szanuje ich pracę. Ten sygnał odbiorą również czytelnicy. We wrześniu, gdy rozpoczął się tzw. sezon literacki, na rynku pojawiło się 400 tytułów stających w szranki debiutujących pisarzy i to tylko francuskojęzycznych. Paryż stolicą książki? Jak najbardziej!


Wszystkich wielbicieli literatury polskiej w Paryżu czeka niebawem wielka niespodzianka, bowiem najbliższy paryski Salon książki będzie gościł 21 (!!!) pisarzy z Polski. Już od 20 marca! 

Fernando Pessoa o pięknym życiu

$
0
0
Przetłumaczyłam te wersy przyjaciółce nieznającej francuskiego, ale może jeszcze komuś się one spodobają?

„Jest coś wzniosłego w marnotrawieniu życia, które mogłoby być użyteczne
Nigdy nie zrealizować dzieła, które z pewnością okazałoby się piękne
Porzucić w połowie drogę prowadzącą do sukcesu
Dlaczego sztuka jest piękna?
Ponieważ jest bezużyteczna
Dlaczego życie jest brzydkie?
Ponieważ jest pasmem celów, zamiarów i intencji
Wszystkie jego drogi są wyznaczone tak, aby przejść z jednego punktu do drugiego
Dałbym wiele za szlak prowadzący z miejsca
Z którego nikt nie przychodzi do miejsca, do którego nikt nie zmierza
Na czym polega piękno ruin?
Na tym, że już niczemu nie służą"

Fernando Pessoa, Księga niepokoju


"Il y a du sublime à gaspiller une vie qui pourrait être utile,
à ne jamais réaliser une œuvre qui serait forcément belle,
à abandonner à mi-chemin la route assurée du succès. 
Pourquoi l’art est-il beau ? 
Parce qu’il est inutile.
Pourquoi la vie est-elle si laide ?
Parce qu’elle est un tissu de buts, de desseins et d’intentions.
Tous ses chemins sont tracés pour aller d’un point à un autre.
Je donnerais beaucoup pour un chemin conduisant d’un lieu
d’où personne ne vient, vers un lieu où personne ne va.
La beauté des ruines ?
Celle de ne plus servir à rien."

Fernando Pessoa, Le livre de l'intranquilité

Czerwone przedmieścia Paryża

$
0
0


Skrzyżowanie dwóch ulic noszących imię Jurija Gagarina i Karola Marksa. Trochę dalej, nowoczesny, przeszklony budynek olimpijskiego basenu noszący nazwę wymienionego wcześniej słynnego radzieckiego kosmonauty a po lewej stronie ulicy, czerwone wrota liceum im. Karola Marksa. Po prawej - przedszkole noszące imię słynnego ideologa komunizmu. Gdybyśmy chcieli zapuścić się głębiej, to natkniemy się na kolejne ulice noszące imiona komunistycznych przywódców: Karola Liebknechta i Róży Luksemburg.  Można również pospacerować bulwarem Maksyma Gorkiego albo przejść pasażem Lenina, ulicą Stalingradu i Lwa Tołstoja. Nie, nie jestem ani w Moskwie ani w Irkucku ani w żadnym innym postradzieckim mieście, ale 20 minut metrem od Notre Dame i Luwru, w Villejuifs, jednym ze słynnych « czerwonych miast » oplatających Paryż, w których przez dziesiątki lat władzę sprawowała Francuska Partia Komunistyczna-i w których burmistrzami byli, a w wielu miastach nadal są, jej przedstawiciele. Czerwony Paryż, « Czerwony pas » wokół Paryża nadal istnieje, mimo, iż od kilku lat się kurczy.

Pierwsze spotkanie z robotniczymi przedmieściami paryskimi zawdzięczam Gombrowiczowi. W Malakoff  wystawiano przed kilkoma miesiącami « Iwonę księżniczkę Burgunda ». Po przedstawieniu, zabrałam ze sobą kilka ulotek z rozstawionych w foyer stojaków. Jedna z nich zachwalała « wieczór włoski » z muzyką i doskonałym menu. Zapisałam się. Sala, w której  miejscowe stowarzyszenie organizowało imprezę okazała się ogromna, mogła pomieścić ponad sto osób. Posadzono nas za stołem z osobami, których nie znaliśmy. Po mojej lewej stronie siedział  starszy Pan, już na emeryturze i jak miałam się wkrótce dowiedzieć, był, jak twierdził całe swoje życie, komunistą. Komunistą i robotnikiem, który przyjechał do pracy w jednej z okolicznych fabryk jeszcze przed wojną i został. Przyglądałam się siedzącym wokół mnie ludziom: mieli zniszczone, spracowane dłonie i twarze, to oni budowali powojenną Francję, zakładali związki zawodowe, walczyli o prawa robotników i  tworzyli bardzo silną, solidarną wspólnotę, wspólnotę popierającą francuską Partię Komunistyczną i Georges'a Marchais.

Przed kilkoma tygodniami, wybory w Villejuifs wygrała po raz pierwszy UMP –Unia na rzecz Ruchu Ludowego-partia Sarkozy’ego-prawicowa do szpiku kości. Wówczas zmienił się burmistrz miasta, które od 1925 roku było rządzone przez komunistów. W lutym postanowił zmienić nazwę dziedzińca przed kościołem, które nosiło imię najwybitniejszego przywódcy francuskich komunistów. Zmiany, mimo protestów, dokonano. Liczba miasteczek wokół Paryża rządzonych przez komunistów z roku na rok się zmniejsza, ale po ostatnich wyborach w 2014 roku utrzymało się jeszcze 26 „czerwonych gmin”.

Ten „czerwony pas” wokół Paryża utworzył się po zburzeniu starych fortyfikacji tuż po pierwszej wojnie światowej. Pomiędzy wiejskimi przedmieściami, które służyły Paryżanom za miejsce wypoczynku a miastem, powstał szeroki pas, na którym od lat 20-tych zaczęły instalować się fabryki samochodów, samolotów, centrale elektryczne. Kominy fabryczne zaczęły dymić na horyzoncie nieba paryskiego przyciągając ludność pochodzącą ze wsi i małych miasteczek szukających zatrudnienia w fabrykach, ale również Paryżan, dla których ceny najmu w centrum miasta stały się za wysokie. Rozpoczął się potężny wzrost demograficzny i  przemysłowy a koncentracja robotników sprzyjała zaszczepieniu się tam Partii Komunistycznej. Ci najbardziej zaangażowani w ruchu robotniczym brali udział w wyborach i wygrywali je, ponieważ bronili programowo  tych najsłabszych-najmniej zarabiających i bezrobotnych.Prowadzili politykę na rzecz „mas pracujących” budując mieszkania, łaźnie, szkoły, system transportu, stadiony, baseny. W latach 70-tych dojdą do tego biblioteki a dziś nowoczesne, wspaniale wyposażone mediateki. Nowoczesna architektura, której przykładem może być liceum Karola Marksa zaprojektowane w Villejuifs w latach 30-tych przez André Lurçat i uznane za najpiękniejszą szkołę we Francji, było dumą czerwonych władz miasta. Priorytetem były dzieci, w okresie wakacji i ferii organizowano dla nich kolonie, budowano nowoczesne żłobki i przedszkola.

Partia komunistyczna, która zakorzeniła się na przedmieściach stworzyła również bardzo silne struktury stowarzyszeń organizujących wolny czas i rozrywki robotnikom. Pan, z którym rozmawiałam podczas wieczoru włoskiego opowiadał o wakacjach na Kubie a w ubiegłym roku- w Bułgarii- organizowane przez stowarzyszenia  komunistów.

Od 1977 roku, gdy cieszyli się największym poparciem i zarządzali 54 gminami wokół Paryża, komuniści tracą poparcie. Przyczynił się do tego upadek komunizmu we wschodniej Europie, ale chyba nie tylko: odprzemysłowienie,  brak zaangażowania państwa, przemieszczanie się zamożniejszej ludności z Paryża.

Pozostały nazwy ulic oraz chyba najpiękniejsze teatry, sale koncertowe, biblioteki.
Miasteczko Villejuifs nie jest jakoś szczególnie piękne, ale w samym centrum miasta wyrosła imponująca mediateka im. Elsy Triolet i teatr im. Romain-Rollanda ze wspaniałą tabliczką wmurowaną w ścianę budynku przypominającą o wizycie Nelsona Mandeli.

Dla nas, którzy nazwy ulic miast już tak pozmieniali, że nie możemy się połapać, te wszystkie Gagariny i Karole brzmią archaicznie. Francuzom kojarzą się ze wspomnieniami i nostalgią o czasach, gdy wierzyli, że uda im się zbudować szczęśliwe i  oparte na zasadzie równości społeczeństwo.


Stadion im. Karola Marksa w Villejuifs

Dom sportów Karola Marksa w Villejuifs


Informacja o remoncie dumy miasta

Mediateka Elzy Triolet, komunistki i partnerki Aragona
"Bieriozki" wzdłuż liceum Karola Marksa



Tabliczka upamiętniająca wizytę Nelsona Mandeli w Villejuifs




   



Mieszkania komunalne w Villejuifs

Przedszkole im. Karola Marksa

Architektura "a la Corbusier" francuskiego architekta André Lurçat

Francuz rusofilem jest i basta !

$
0
0
Ilekroć spoglądam na najpiękniejszy paryski most- Alexandra III-  nie mogę się powstrzymać przed następującą refleksją: jak to możliwe, że jeden z najbardziej krwawych, despotycznych i antysemickich carów rosyjskich ma swój most  w samym centrum Paryża ? Dlaczego ów most, kontynuuję już bardziej patriotycznie rozważania, nie nosi na przykład nazwy naszego króla Jana III Sobieskiego, który powstrzymał najazd Islamu na Europę albo króla Stanisława Leszczyńskiego, wspaniałego demokraty, przyjaciela Woltera i wielbiciela idei Oświecenia a ponadto... pradziadka trzech królów francuskich. Mógłby też nosić imię, na przykład, naszego ostatniego króla, który francuszczyznę szeroko importował do Polski. Byłoby to w każdym razie o wiele bardziej logiczne. A jednak nie, Francuzi woleli uhonorować rosyjskiego cara.

Nie ukrywam, że intryguje mnie fascynacja Francuzów Rosją. I stanowi troszkę zagadkę. Rusofilizm szerzy się nie tylko wśród polityków i ludzi biznesu, bo te względy mogłyby być zrozumiałe, ale również wśród pisarzy i historyków, artystów i filozofów. Wystarczy spojrzeć na półki księgarń albo pospacerować wśród bukinistów nad brzegiem Sekwany , aby zorientować się ile biografii poświęcono rosyjskich carom, ile literatury rosyjskiej wydaje się we Francji, ile sztuk teatralnych grają francuskie teatry.

Pisarze francuscy, tacy jak Olivier Rollin czy Sylvain Tessier-odurzeni, oszołomieni i zafascynowani kulturą rosyjską  spędzają długie miesiące na syberyjskiej północy, w okolicach Morza Białego, na Sołówkach, zamykają się miesiącami w domach oddalonych o kilometry od cywilizacji, jeżdżą do Petersburga i do Moskwy, aby lepiej przeniknąć sekrety rosyjskiej duszy i ją opisać. Rosja jest nadal modna-egzotyczna i nieprzewidywalna.

Przed kilkoma dniami wpadła mi w ręce książeczka Sylvaine’a Tessona « Ciel, mon moujik » z podtytułem „A gdybyście tak mówili po rosyjsku nawet o tym nie wiedząc ?” Jest to, ni mniej, ni więcej  spis słów występujących w języku rosyjskim a zapożyczonych z języka francuskiego. Autor sugeruje, że w Rosji można się doskonale dogadać używając języka Moliera. Ale zanim przejdę do listy słów, krótkie wprowadzenie w historię francuskich zapożyczeń.
Sylvain Besson na trasie Moskwa-Paryż na motorze

Historycy są zgodni. Początek fascynacji Francją rozpoczęła wizyta cara Piotra Wielkiego w 1717 roku. Pod wpływem tej wizyty, w Wersalu, podczas której car siarczyście wycałował siedmioletniego wówczas króla, Ludwika XV, rozpoczęło się sprowadzanie do Rosji guwernantek i architektów, inżynierów i kucharzy francuskich. Piotr chciał Rosję zeuropeizować. I tu podzielę się z Wami taką oto refleksją. Po powstaniach wielu Polaków uważało, że górujemy nad Rosją rozwojem cywilizacyjnym i podobnie jak podbita Grecja Rzym, zawojujemy Rosję swoją kulturą. Tak się jednak nie stało, bowiem Polacy, przynajmniej w XVIII wieku, przed królem Stasiem o rozwój naszej kultury, i o jej ekspansję, dbali słabo. Natomiast na nieorane pole jakim była Rosja, weszli Francuzi, choć nie tylko. Podczas, gdy my kłóciliśmy się o utrzymanie swobód szlacheckich, mądra caryca Katarzyna kupowała biblioteki Woltera i Diderota i wprowadzała modę na język francuski. Co miało efekt taki, że Lew Tołstoj, pierwsze rozdziały „Wojny i pokoju” napisał po francusku, a Dostojewski zakochany w literaturze francuskiej, tłumaczył Balzaca . Ponoć Raskolnikow to prototyp Rastignaca...

Ale miałam pisać o słowach w języku rosyjskich, które mają swoje źródło we francuskim. Zdaniem Sylvaina Tessona, wpływy te obejmują wszystkie dziedziny życia. I tak na przykład:

Psychologia, stany uczuciowe: ros. fatalizm-franc. fatalisme, ros. pessimizm fr. pessimisme, ros. katastrofa -fr. catastrophe, ros. marka fr. marque, ros. motor- fr. moteur, ros. avtomobil - fr. automobile-ros. awtobus fr.  autobus
Strefa uczuciowa amazonka-fr. amazone, princessa fr. une princesse, nymfa –fr. nymphe, muza-fr. muse, ros. Feja- fr. fée, anticznaja statua- fr. une statue antique
polityka(komunizm-communisme, rewolucja-révolution, burżuj-bourgeois)  geografia(oaza-oassis, kosmos-cosmos, palnieta-planète, zenit-zenith, panorama-panorama, pejzaż-paysage), kuchni (omlet, omellete, salat-salade, majonez-mayonnaise), medycyny (np. agitacja-agitation, hysterika-hysterie, hipohondria-hypocondrie), sztuki wojny (demonataż- demontage, kamuflaż-camouflage, armia-armée) i pracy (professia-profession, advokat-avocat, brakonnier-braconnier)
I jeszcze kilka innych przykładów z innych dziedzin życia: iluzja, miraż, fantom, seks-symbol, magnetizm, szarm, fizjonomia, kokietka
Odpowiadającym francuskim: illusion, mirage, sex-symbol, magnetisme, , charme, physionomie, coquette...

Nie będę w  nieskończoność mnożyć przykładów spisanych na 137 stronach podczas wielokrotnych podróży Bessona do Rosji. Te, które podałam dają pewne wyobrażenie.

Nie jestem lingwistką, nie chcę więc wypowiadać się na temat pochodzenia wymienionych przez autora słów (większość z nich występuje również w języku polskim!) i czy faktycznie chodzi tu tylko o wpływy francuskie czy też jest to raczej, mocno naciągane szukanie wspólnych więzów, owej chemii, która jak pisze we wstępie Besson, połączyła oba narody. W każdym bądź razie, autor bardzo sprytnie odcina się od jakiejkolwiek odpowiedzialności pisząc, że jeśli nawet nie są to słowa francuskiego pochodzenia, to francuski był tu językiem „vehiculaire” czy takim, który przeniósł je do „Swiętej Rosji”.

Gdy skarżyłam się niedawno znajomemu dyplomacie francuskiemu, że mają taki nabożny stosunek do Rosji, to odpowiedział mi tymi słowy „Moja droga, wy Polacy, chcielibyście, żeby między nami było tak jak za Napoleona, ale to się nie wróci, waszym przyjacielem są dziś Niemcy i przede wszystkim Niemcy, nie Francja”.

I cóż mogłam odpowiedzieć. Francuz rusofilem jest i basta.





Polska literatura podbija serca Paryżan!

$
0
0

Francuscy miłośnicy polskiej literatury czekali na ten dzień już od miesięcy. I nareszcie jest, stoi, jak malowane: polskie stoisko promujące dwa nasze miasta- Kraków i Wrocław na tegorocznym paryskim Salonie Książki. Zachwyca architekturą, estetyką, przyciąga wzrok pięknymi rysunkami krakowskich i wrocławskich kamieniczek. Możemy być  dumni ! Ale oczywiście, to nie tylko stoisko zwabiło dziś tłumy gości, czytelników i zwiedzających Salon, ale przede wszystkim nasi pisarze. A więc teraz kilka słów o nich!

Jednym z pierwszych  było spotkanie zorganizowane z autorką « Marzi »- Marzeną Sową. Uwiodła mnie barwną osobowością, ciekawą narracją i bardzo specyficznym poczuciem humoru.  Zadebiutowała przed kilkoma laty komiksami powstałymi we współpracy z partnerem i rysownikiem komiksowym Sylvainem Savoią, w których opowiada Francuzom swój świat dzieciństwa ze Stalowej Woli, czasy komunizmu i polskich obyczajów. 
Jej seria komiksów z bohaterką „Marzi” w tytule cieszy się od kilku lat sporym sukcesem we Francji. Urzekła mnie też swoim patriotyzmem, bezpośredniością i odwagą mówienia Francuzom o polskiej historii. Bo, jak wyznała, "nie jesteśmy już ubogim rodzeństwem Europy, mamy swoją historię- inną, ale równie ciekawą."-powiedziała wczoraj w Paryżu. „Zawsze chciałam być Francuzką-wyznała -dopiero tu, we Francji uświadomiłam sobie, że nigdy nią nie zostanę, bo Polska jest we mnie”. Piękne! I jeszcze jeden wspaniały cytat , tym razem jej autorem jest Sylvain cytowany przez Marzenę: „Polska jest wciśnięta pomiędzy Rosję i Niemcy, jak w sandwiczu. Ale czy nie jest najlepsze właśnie to, co pośrodku”?

Już nie na scenie „polskiej”, ale „autorów” spotkało się dwóch tytanów współczesnej literatury: Olga Tokarczuk i Eric-Emmanuel Schmitt. I słuchając ich można było odnieść wrażenie, że wiele ich łączy. Rozmowa dotyczyła wartości, chaosu dzisiejszego świata, wagi mitów dla zbiorowej świadomości, zbrodni islamistów ekstremistów, szczególnie bolesnych dla naszej pisarki. 
Czy literatura może nadawać sens porządkować moralny nieład, chaos? Czy może nas uczynić lepszymi?-padały pytania prowadzących.
Piszę-powiedział Eric Emmanule Schmitt- mimo, iż jestem świadomy, że książka nie zmieni mas,  może jednak wpłynie choćby na jedną, jedyną osobę i ją uratuje. Piszę przeciwko głupocie, także własnej- przemocy, nietolerancji. Wtórowała mu Olga Tokarczuk, mówiąc, iż czytanie może nas zmienić, uszlachetnić. Na zakończenie francuski pisarz zapytał,  czy publiczność zna bajkę Aphonse’a Daudet „Koza pana Seguin? - To taka bajka o kózce, która wybiera wolność, ucieka z zagrody, mimo iż wie, że po okolicy krąży zły wilk, oraz, że byń może ją zje. Ale potrzeba wolności jest silniejsza. „Wszyscy gdzieś tam na samym końcu przegramy życie-powiedział, ale trzeba walczyć, do końca, do świtu...”

Z kolei o Europie i szeroko pojętej Galicji i jej źródłach inspiracji literackich opowiadali trzej mistrzowie pióra:  najbardziej polski, jak się o nim mawia, ze wszystkich Brytyjczyków czyli  wybitny erudyta prof. Norman Davies, ukraiński pisarz Mitteleuropy Jurij Andrukowycz oraz nasz (albo może już czeski:) pisarz Mariusz Szczygieł. Najpierw wymieniono stolice europejskiej literatury, którymi są takie miasta jak Kluż, Triest, Sarajewo, Koszyce, Kraków, Wrocław, Praga Wiedeń i Budapeszt.

W pierwszej kolejności na pytania odpowiadał prof. Davies, zaproszony jako gość Wrocławia z
okazji wydania książki "Mikrokosmos". Opowiada w niej o trudnej i bogatej historii miasta Wrocławia, o jego korzeniach polskich i niemieckich oraz o nowym mieście, które utworzyło się po osiedleniu się w nim ludzi ze Wschodu. O swojej Galicji opowiadał też Jurij Andrukowycz,  ale zapytany, czym była dla niego podwójna edukacja -rosyjska i ukraińska- obciążeniem czy też zyskiem obruszył  się i podkreślił, że w Moskwie przebywał krótko, raptem dwa lata na studiach. A do tego, nie był zbyt dobrze akceptowany przez swoich rosyjskich kolegów-bo był z „zapadnoj” Ukrainy, a to nie jest już rosyjski świat.
Natomiast powiedział bardzo ciekawą rzecz dotyczącą tożsamości narodowej Ukraińców, którzy dziś garną się do Europy. Lwów i inne miasta „zachodnie” są miejscami, które chętnie odwiedzają ci ze wschodniej części państwa-to tam szukają oni teraz swoich korzeni. Tym świadectwem przynależności Ukrainy do świata zachodniego są portrety Franciszka Józefa-chociaż nie ma sensu tych czasów mitologizować-żartował. Mówi cudownie po polsku, z lekkim akcentem na „ł”-ależ miło się go słucha! 

Z kolei najdowcipniejszy z naszych polskich pisarzy czyli Mariusz Szczygieł, o Krakowie-jak chciał prowadzący-opowiadać nie chciał, pozostając w klimatach czeskich.
Na koniec każdy z pisarzy miał wymienić swoje ulubione miejsce we Francji i są to
Tarbes dla Mariusza Szczygła, Cognac dla Andrukowycza a profesor Davies wyznał, że dla niego jest to jezioro Bourget w Delfinacie,

I wreszcie, niewątpliwa gwiazda dzisiejszego dnia-Roman Polański- dał popis cudownego talentu gawędzenia z publicznością, skromności i szacunku dla słuchaczy, odpowiadając także pod koniec spotkania an właściwie wszystkie pytania publiczności. Opowiadał o swoich doświadczeniach w pracy nad tekstem literackim, wspominał współpracę z największymi aktorami Faye Dunaway i Jackiem Nickolsonem, żartował i zwracał się kilkakrotnie do obecnej na sali pani prezydent, która przyjechała z jego rodzinnego miasta Krakowa. Był dowcipny, czarujący publiczność niczym młody chłopiec.
Przyznał się, że „Pieśń o Rolandzie” była pierwszym utworem literackim jaki kiedykolwiek przeczytał. Przekonywał nas, że na początku swojej kariery nigdy nie myślał o pisaniu scenariuszy na podstawie utworów literackich. To przyszło z czasem-np. przy „Tess”, a później chociażby „Pianiście” musiał skorzystać z materiału literackiego, ale trzeba było sobie wyobrażać i dopisywać całe sceny zburzonej Warszawy, bo ich w opisie po prostu nie było. Sporo opowiadał też o pracy na temat swojego najnowszego filmu o kapitanie Dreyfusie, który powstaje na podstawie powieści Roberta Harrisa. Wspominał też o pracy nad adaptacjami dramatów Szekspira, o konieczności zachowania wierności tekstowi,  czego dowodem może być na przykład„Makbet”. Na zakończenie spotkania otrzymał bardzo gorące brawa. Wielki człowiek! Nie tylko dlatego, że potrafi robić znakomite filmy, ale dlatego, że jest naprawdę niezwykle skromny.


Tyle,  w wielkim skrócie, udało mi się wysłuchać i dowiedzieć pierwszego dnia Salonu. Co przyniesie dzień jutrzejszy?

Wrocławski mikrokosmos w Paryżu

$
0
0

Gdy wychodziłam ok. godz. 19. z salonu, mój ulubiony autor Zygmunt Miłoszewski przechadzał się wśród stoisk z lampką białego wina.  Prawdopodobnie świętował swój ogromny dzisiejszy sukces: najbardziej prestiżowy dziennik francuski "Le Monde" poświęcił mu całą stronę. Gratuluję! Sukces w pełni zasłużony! Z kolei na polskim stoisku, bohaterem ostatniej konferencji był Thorgal i jego wspaniały twórca-Grzegorz Rosiński. Przed spotkaniem podpisywał swoje komiksy i zebrały się takie tłumy, że trzeba było co najmniej godzinę wystać w kolejce. Cierpliwszym się udało, mnie nie.

Po pełnym wrażeń i bardzo nasyconym wydarzeniami dniu zapomniałam, że minęła już godzina aperitifu, więc poczłapałam szybkim krokiem w stronę wyjścia. Dzisiejszy dzień należał niewątpliwie do Wrocławian. Przede wszystkim w Paryżu zjawił się prezydent Dudkiewicz ( francuski-Hollande był na naszym stoisku dziś rano !) Byłam go ogromnie ciekawa, bo nie ukrywam, że wobec Wrocławia, jako warszawianka odczuwam od czasu, gdy ujrzałam zbiory sztuki współczesnej, głębokie uczucie zazdrości. To jest dopiero prezydent, któremu udało się to wszystko zakupić i zgromadzić ! I nie rozczarowałam się –tryskał energią, humorem i dumą ze swego miasta. Jak z rękawa sypał dowcipami: elokwentny, błyskotliwy, doskonały komunikator.
Słynny prezydent Wrocławia dziś w Paryżu
Skąd sukcesy Wrocławia ? I dlaczego jesteśmy lepsi od Krakowa ? Proste ! W Krakowie, żeby czegoś dokonać, to trzeba mieć zastępy przodków na cmentarzu. U nas nie.  Dowcip ten tak bardzo przypadł do gustu siedzącemu obok profesorowi Daviesowi, że ten natychmiast wsparł słowa prezydenta naukową argumentacją. Przed wojną-mówił, we Wrocławiu były cmentarze żydowskie, polskie i niemieckie. Po wojnie zniszczono niemieckie-zostały polskie i dobrze zachowane żydowskie, no i doszły prawosławne. Oczywiście głównym tematem była najnowsza książka prof. Daviesa o Wrocławiu, Mikrokosmos. Wrocław, Praga i Berlin tworzą trójkąt trzech kultur i cywilizacji-powiedział profesor a prezydent Dudkiewicz dodał : przed wojną mawiano, że każdy szanujący się Berlińczyk powinien pochodzić z Wrocławia. A ja dziś mówię, że każdy szanujący się Berlińczyk powinien przyjechać do Wrocławia. I pewnie, skoro prezydent tak zachęca, to przyjadą!


Georges Banu, Ludwik Flaszen i Eric Veaux
Troszkę smutniejsza była natomiast konferencja innego słynnego Wrocławianina- Ludwika Flaszena. Zapytany, czy Grotowski go nigdy nie zawiódł, odpowiedział ze szczerością, że tak. I wyjaśnił, że stało się to wówczas, gdy wyjechał za granicę, że chyba miał kompleks Lorda Jima, bo opuścił tonący wówczas statek a wyjeżdżając pozostawił ich samym sobie. Cały prestiż, wizerunek, wszystko to, co wypracowali razem zabrał a przecież na sukcesy zapracował nie tylko on sam, ale cały zespół. Byłem dyrektorem teatru w agonii-powiedział. Grotowski, gdy wyjechał z Polski, najpierw do Paryża, to korzystał z Labolatorium niczym ze sztandaru pełnymi garściami a o nas zapomniał, zapomniał o naszym istnieniu. Podobnie ze schedą po Grotowskim. Przecież autorami byliśmy wszyscy my, a podpisywał się pod tekstami tylko on. To bardzo, bardzo smutne-powiedział, ale musiałem to z siebie wyrzucić zanim... Georges Banu, który słuchał Flaszena  w którym wyraźnie gaśnie życie dodał jedynie od siebie, że miasto Wrocław wiele  zawdzięcza Grotowskiemu-to dzięki niemu  stało się sławne na cały świat. To prawda.
Wojciech Tochman i Mariusz Szczygieł


Dzisiejszego dnia, były chwile pogodne i smutne, mądre analizy naukowców przeplatały się z dziennikarskimi uwagami. Nie czuło się upływającego czasu trwających często blisko dwie godziny debat.
Odkryciem był dla mnie dziś jeden z najzdolniejszych uczniów Ryszarda Kapuścińskiego-Wojciech Tochman, zakupiłam trzy jego książki i wzięłam udział w dwóch konferencjach: mówił o polskiej szkole reportażu literackiego, o  tym, jakie warunki powinien spełniać dobry reporter, o szacunku do ludzi, o swojej książce z Rwandy... Wyważony, oszczędny w słowach, skromny-robi niezwykłe wrażenie.

Wiele radości sprawiło mi również ostatnie spotkanie, na temat „nieobecnej” Europy, gdyż brał w nim udział profesor Beauvois, którego wspaniałą „Historię Polski” skończyłam przed kilkoma tygodniami. Nie jest to historia wobec Polski pobłażliwa, ale za to bardzo życzliwa, pisana niczym przez kochającą matkę, która karci, ale po to, aby nie popełniać tych samych błędów. Profesor jest jednym z najlepszych, moim zdaniem, specjalistów w Europie do spraw Polski i Ukrainy i w przeciwieństwie do wielu innych zaprzedanych Rosji naukowców francuskojęzycznych potrafi być bezstronny i obiektywny. Szkoda, że jego wypowiedzi były ograniczone czasem. Zdołał jednak powiedzieć, że Europa w Sprawie Ukrainy jest wielką nieobecną, że Zachód zdymisjonował a wygadywanie o nacjonalizmie ukraińskim jest chwytem propagandowym stosowanym w Rosji od Piotra Pierwszego. Brakuje nam pamięci-powiedział, dziś trzeba reagować, nie wolno pozwolić, aby to Putin nam dyktował, co mamy robić i brak reakcji z naszej strony jest czymś dramatycznym.
W debacie brał również udział ukraiński pisarz Jurij Andrukowycz, ale jego słowa nie brzmiały zbyt mocno. Miałam wrażenie, że ból mówienia jest zbyt wielki, że wolał oddać głos w sprawie Ukrainy
Prof. Daniel Beauvois i Jurij Andrukowycz
innym.

Z zakupów, to przyniosłam dziś do domu komiks „Western” Grzegorza Rosińskiego, podsunięty mi przez jego fanów, kolejną książkę prof. Daviesa „Serce Europy” oraz wykłady prof. Michela Foucault z lat 1980-81 dotyczące Historii seksualności w kontekście społecznym, kulturowym i religijnym. Zapowiada się pasjonująca lektura wielkiego filozofa!

I na koniec o miłym wrocławskim akcencie-otóż przywieziono korale-piękne czerwone korale  otrzymują goście polskiego stoiska ( i jabłka). Ja też już takie mam!


Dzień był więc dziś znów arcyciekawy. Co przyniesie jutro? Jak zawsze-czeka Was relacja wieczorem!

Od poezji do polityki: trzeci dzień paryskich Targów Książki

$
0
0

Wczorajszy, niedzielny poranek upłynął pod znakiem poezji. O Czesławie Miłoszu opowiadała Marie Bouvard, tłumaczka wielu jego esejów, o Wisławie Szymborskiej jej wieloletni sekretarz i prezydent fundacji Michał Rusinek, a o Różewiczu- tłumacz autora "Kartoteki" oraz wielu innych polskich pisarzy, m.in. Witkiewicza  i Mrożka- Alain van Crugten. Była to unikalna okazja usłyszenia wielu nowych anegdot z życia tych poetów, wspomnień ze spotkań i czynionych na gorąco, na naszych oczach analiz ich twórczości. Opowiadano na przykład, że gdy Miłosz w 1951 roku wybrał wolność i zdecydował się pozostać w Paryżu, nie miał na to właściwie żadnych środków. Wówczas genewska filozofka, Jean Hersch wpadła na pomysł, aby napisał książkę. I to, co Miłosz pisał rano, ona tłumaczyła po południu na francuski. Tak powstało „Zdobycie władzy” za które Miłosz dostał Genewie nagrodę 100 tys. franków-sumę jak na owe czasy pokaźną i która pozwoliła mu na sprowadzenie do Francji żony i dzieci.

Wspominano również spotkanie Szymborskiej z Miłoszem, na które przyszła noblistka przyszła  onieśmielona. Rozmowa się nie kleiła. On o polityce, ona o emocjach. „Czesławie, spójrz-mówiła Szymborska- jakie piękne drzewo- sosna...
-Sosna to nie jest drzewo-zgasił ją autor „Ziemi Ulro”- dąb to jest drzewo.
Michał Rusinek przypominał również historię, gdy kiedyś otrzymała list od strażaka, z Teksasu, który nigdy wcześniej nie czytał wierszy i napisał jej, że wyraziła w tomiku, który trafił mu przypadkowo do rąk wszystko to, co czuł, ale czego nie potrafiłby wyrazić sam. Była tym bardzo wzruszona. Bo podobało się jej, że poezja ma jakąś funkcję. Dowiedzieliśmy się również o jej niezwykłej popularności we Włoszech- jest tam ona wielkim autorytetem, prawie poetką narodową. Zdarzało się-opowiadał były sekretarz Szymborskiej, że gdy Berlusconi narozrabiał, to proszono ją o komentarz. Gdy zmarła-sprzedano 100 tys. tomików jej wierszy. Rzecz niezwykła jak na poezję!
Drugie spotkanie połączyło dwa pokolenia poetów-starsze reprezentował Ryszard Krynicki a młodsze-Tomasz Różycki. Przyznam się szczerze, wzruszyłam się niezmiernie słuchając wypowiedzi i poezji czytanej przez pana Krynickiego. To był głos kogoś o niezwykłej wrażliwości. Zachwycił mnie niezmiernie jeden z czytanych przez autora wierszy, a więc pozwolę go sobie zacytować:

Wiersz nosi tytuł „Ukradkiem”

Ukradkiem, dyskretnie
Podnoszę ze ścieżki
Swojego starszego brata,
Ślimaka
Żeby go nikt nie nadepnął.

Starszego pewnie o miliony lat.
Brata w niepewności istnienia.
Obaj jednako nie wiemy,
Po co zostaliśmy stworzeni
Obaj jednako zapisujemy nieme pytania
Każdy swoim najbardziej intymnym pismem:

potem strachu, nasieniem, śluzem.

Poeta mędrzec, poeta filozof Ryszard Krynicki stawia najważniejsze pytania. Nam wczoraj zacytował również Leibnitza „bo jeżeli Bóg istnieje to dlaczego istnieje zło a jeżeli Bóg nie istnieje, to skąd się bierze dobro?

Z nastrojowego, poetyckiego poranka weszliśmy w pogodne, pełne życia i humoru popołudnie. A to przede wszystkim za sprawą dwóch autorów-Marka Krajewskiego i Zygmunta Miłoszewskiego. Tego drugiego już nieźle znam, Krajewskiego odkryłam. Cóż to za osobowość: gaduła o silnym, nośnym głosie, dowcipniś, kochający opowiadanie historii niczym bohater Potockiego z „Rękopisu znalezionego w Saragossie”, rozbawił zebranych i oczywiście zachęcił do czytania swoich powieści kryminalnych, których akcja toczy się w „Breslau” w latach dwudziestych.
Wspólnie przyznano, że to, co wyróżnia polskie kryminały, to pamięć historyczna. „Może dlatego, że linia życia została tyle razy potrzaskana-stwierdził Zygmunt Miłoszewski-że staramy się zrekonstruować naszą historię”. „Ja wierzę-powiedział, że aby być prawdziwym” Polakiem, to trzeba mieć świadomość całości. Wszystkie narody europejskie mają taką tendencję do pokazywania tylko tych dobrych stron, ale wówczas taka tożsamość narodowa zbudowana będzie na kłamstwie. Wszyscy mamy coś za uszami. W Polsce amnezja po wojnie dotyczyła kwestii polskiego antysemityzmu."-wyjaśniał twórca postaci prokuratora Szackiego.

Wcześniej, Marek Krajewski wspominał, jak to w szkole we Wrocławiu, po wojnie, nie wolno było wspominać o Niemcach, używać nazwy Breslau a tymczasem on, szperając po podwórzach odkrywał stare poniemieckie hełmy, wynajdywał ukryte niemieckie napisy „Obst und Gemuse”. I to go najbardziej fascynowało-to, co nie było widoczne na pierwszy rzut oka.
Jego bohater-zachwalał autor- jest niezwykły i bardzo podoba się kobietom-korzysta z usług prostytutek, ale jego życie małżeńskie jest bardzo udane, cytuje autorów starożytnych , ale potrafi być zimny i brutalny-jednym słowem, jest to postać pełna sprzeczności. Mało sympatyczna-przyznał autor, ale jeśli się o tej postaci dobrze myśli, to można  w nią przelać trochę ciepła-opowiadał w Paryżu swoim tubalnym głosem Marek Krajewski.

Ujawnił też kilka sekretów swojej techniki pisania: „Budzę się o 4.30 i półgodziny później zasiadam do pisania - wstaję od stołu o punkt 11-nawet gdybym miał przerwać w połowie zdania.” Chciałoby się zapytać, co interesującego porabia przez pozostałą część dnia...podejrzewam, że krąży po mieście, które, jak przyznaje, pełne jest sekretów i tajemnic. Tajemnic, które nam też kazał odkrywać, jeśli wybierzemy się w przyszłym roku do Wrocławia.
Obaj polscy autorzy kryminałów przyznali, że Polska, po krajach skandynawskich, staje się powoli „Kriminallandem” nie dlatego, że u nas kradną, ale dlatego, że powstaje tyle powieści kryminalnych. Dodano jeszcze dwa ciekawe nazwiska: Mariusz Czubaj i Marcin Wroński.

Ostatnie spotkanie, w jakim brałam wczoraj udział miało gości specjalnych, mówiono mniej o literaturze a więcej o polityce. W debacie brał udział Jurij Andruchowycz-znany pisarz ukraiński- nieśmiały i wyciszony i Adam Michnik, którego wszyscy doskonale znają. Dyskusja trwała ponad półtorej godziny,  spróbuje wypunktować kilka najważniejszych kwestii.

Pierwszy głos zabrał ukraiński pisarz, przyznając, że Ukraina znalazła się w sytuacji ekstremalnej, że od tego jak się ona rozwinie będzie zależało jej być albo nie być.  Na Ukrainie trwa wojna czego świadectwem jest na przykład to, że na salonie paryskim w tym roku nie ma stoiska ukraińskiego. Ale to może niemoralne-zastanawiał się pisarz-wydawać pieniądze na promowanie książki podczas gdy brakuje pieniędzy na czołgi, mundury czy karabiny... Jest to jakaś taka straszna niesprawiedliwość -mówił, bo przyczyną konfliktu, u samego zarania-była kultura-między nami, którzy chcą ją zachować a ambicjami sąsiedniego państwa aby utrzymać Ukrainę w strefie własnych wpływów. Majdan-mówił-rozpoczęli pisarze, dziennikarze, artyści. Nasz minister kultury Ukrainy powiedział nam, żeby nie zwracać się po środki na cele inne niż występy przed naszymi żołnierzami, bo jest wojna. Może istnieje taka konieczność, a może kultura powinna się rozwijać mimo wszystko? Nie wiem...

Myślenie o kulturze podporządkowanej jakimś celom politycznym to myślenie sowieckie-odpowiedział na to pytanie Andruchowycza Adam Michnik.  To przypomina mi epokę, gdy de Gaulle mówił,  że jedynym utworem jaki Francuzi powinni czytać jest Vercors-Silence de la mer, powieść o milczeniu Francji. Jestem zdania-mówił, że Jurij swoją postawą zrobił więcej dla wolności Ukrainy niż niejeden  żołnierz. Literatura musi być zaangażowana, ale największe dzieła naszej literatury powstały bez nakazu ministerstwa kultury. Najważniejsze jest myślenie, wolne i niezależne, bez kontroli rządu i aparatu władzy. Trzeba unikać popadania w pułapki postkomunizmu, bardzo niebezpieczne a jedną z takich pułapek jest sianie nienawiści. Ja jestem antysowieckim rusofilem. Rosja Putina i Rosja Puszkina to nie jest ten sam kraj-to dwa różne kraje...Drugim niebezpieczeństwem jest szowinizm etniczny, który jest elementem wszystkich ideologii totalitarnych.

Adam Michnik opowiedział na temat dzisiejszych Węgier, które popadły w antykomunizm o bolszewickiej twarzy solidaryzując się z Putinem i domagając się od Ukrainy autonomii dla mniejszości węgierskiej. „To był prezent dla Putina”-powiedział
Jak podkreślił, sytuacja Ukrainy nie jest łatwa, kraj nie ma tradycji własnej państwowości i do II poł XIX wieku Ukraina była albo Polska albo rosyjska.
Jestem dumny-dodał- że Polacy są tak zdecydowanie solidarni w obronie wolnej, niezależnej Ukrainy i marzę, aby kiedyś mogło dojść do dialogu wolnych, demokratycznych krajów :Rosji, Polski i Ukrainy, ale biesy, jak wiemy, nie śpią... Mimo jednak obecnej sytuacji, łączy nas kultura, jest ona bardzo dziś obecna.

Pod koniec spotkania, Jurij Andruchowycz zastanawiał się nad głosami, że gdyby w Donbasie było więcej kultury, więcej poetów, więcej ludzi przyjeżdżało z Kijowa na przedstawienia, to sytuacja może byłaby inna. Ale nie- odpowiedział- najpierw trzeba ludziom dać chleb, później muszą przyjść politycy, ustalibilzować sytuację a dopiero później jest czas dla kultury. Muzy milczą, gdy grzmią armaty...
Opuszczając wczorajszy salon i nadal pod wrażeniem słów, które padły podczas wczorajszego spotkania zaczęłam marzyć, że może już za dwa-trzy lata na Ukrainie nastanie pokój i Jurij Andruchowycz będzie nas gościć u siebie, na ukraińskim stoisku w Paryżu... Mam wrażenie, że wszyscy, którzy wysłuchali wczorajszej debaty mieli podobne myśli.


Rozpustny Rzym, kolory Bonnarda i Wiedeń Klimta: o paryskich wystawach słów kilka

$
0
0
Lanfranco,  Akt męski 
Nabiegałam się ostatnio po paryskich wystawach- jest w czym wybierać, spieszę więc z relacją. A może ktoś udaje się na Wielkanoc do Paryża i tych kilka sugestii stanie się użyteczne? Krążąc w okolicach Pól Elizejskich, warto zajrzeć do Petit Palais, gdzie trwa wystawa o bardzo nieoficjalnym obliczu Rzymu w czasach baroku.
Wszyscy znamy  majestatyczny i religijny Rzym Berniniego i Michała Anioła, ale mniej znane jest nam malarstwo dotyczące życia niższych sfer, wręcz marginesu społecznego. W okresie baroku, gdy powstawały najpiękniejsze rzymskie kościoły i pałace, gdy trwała   potężna kontrofensywa kościoła katolickiego skierowana przeciwko Reformie, życie toczyło się w tawernach i domach schadzek wiecznego miasta, w dzielnicach nędzy, w których królowała zbrodnia i prostytucja. I właśnie ten świat pokazany przez malarzy epoki zainteresował kuratorów wystawy w Petit Palais. Nosi ona tytuł – „Le  bas-fonds du baroque »  czyli  margines albo podziemie baroku. 

de Ribera, Portret żebraka
Na 70 wystawionych obrazach pokazany został XVII-wieczny Rzym zbrodni, występku i biedy, świat złodziejaszków i oszustów, bijatyk w tawernach i brak umiaru w stosowaniu używek. Pokazano obrazy malarzy, których fascynował świat przemocy i ciemności.
Kim byli Ci malarze ? W zasadzie w Rzymie znaleźli się wówczas artyści z niemal całej Europy: Włosi-Caravaggio i  Manfredi,  Hiszpan-Jusepe de Ribera i Francuzi-Nicolas Tournier i Claude Lorrain. Przybyli z całej Europy utworzyli w Rzymie coś w rodzaju tajemnego stowarzyszenia a ich patronem stał się Bacchus - bóg wina i opiekun artystów. Była to epoka, gdy wszyscy spieszyli do Rzymu, aby przyjrzeć się arcydziełom antyku i Renesansu malując jednocześnie sceny picia, gier hazardowych i prostytucji.
Co robi największe wrażenie ? Może sceny czarnej magii, może męski akt namalowany przez Giovanniego Lanfranco przypominający do złudzenia powstałą dwa wieki później Olimpię Maneta a może XVII-wieczny trawestyta. Innym obrazem, który zwraca uwagę, jest scena prostytucji autorstwa Francuza Lorraine’a, na której widzimy mężczyznę płacącemu stręczycielce za siedzącą obok młodą dziewczynę. Sporo jest też obrazów wróżących cyganek. Zachwycił mnie portret żebraka, który został zamówiony przez najbogatszego człowieka Rzymu-jest w nim coś z apostoła albo mędrca. Zresztą, niektóre sceny ówczesnego Rzymu przypominają widoki niektórych dzisiejszych paryskich ulic: brudno, biednie i kwitnie pijaństwo. Są też i obrazy wulgarne, ponoć chętnie kupowane przez bogatych kolekcjonerów, na przykład mężczyzna pokazujący środkowy palec...


Nie znamy autora, nie miał odwagi podpisać...
Kościół nie protestował przeciwko takiemu malarstwu-wręcz przeciwnie-kardynałowie byli pierwszymi kupcami, którzy później chętnie wieszali je w pałacach, wzbogacając swoje bogate kolekcje. Ludzie kościoła, wykształceni esteci, chronili artystów, dając im wolną rękę i wspierając finansowo. Może to jest właśnie najciekawsze-że większość prac powstała „na granicy”, której artyści idąc śladem własnej intuicji i tego co widzieli, nie bali się przekroczyć.


Pierre van Laer "Autoportret ze sceną magii"
Druga wystawa, na którą chciałabym zwrócić uwagę, trwa w muzeum Orsay a pokazano na niej prace starego i wspaniałego mistrza koloru, Pierra Bonnarda. Zacznę może od tego, że muzeum Orsay jest miejscem szczególnie nadającym się do organizacji takiej wystawy, bowiem aż 62 prace Bonnarda znajdują się w jego posiadaniu, 25 innych jest pod tego muzeum opieką a ponadto Orsay jest właścicielem wielu fotografii i rysunków oraz zarządza jego całą spuścizną, to znaczy wypożycza jego obrazy za granicę. W trzech słowach spróbuję napisać o tym czy warto i dlaczego obejrzeć mistrza Bonnarda. Bardzo długo uważany był za malarza tzw. łatwego, nie zyskując sobie poklasku artystów awangardy, nie cenił go na przykład Picasso.

Pierre Bonnard, bukiet z maków 
Bonnard, Akt we wnętrzu
Ale dziś sprawa ma się zupełnie inaczej. Bonnard jest obecny we wszystkich największych muzeach na świecie i traktowany jako jeden z ojców współczesnego malarstwa. Na początku, Bonnard był niezmiernie dekoracyjny, znajdował się pod wielkim wpływem sztuki japońskiej, podobnie zresztą jak wielu innych współczesnych mu malarzy takich chociażby jak Van Gogh. Tematem przewodnim wystawy w muzeum Orsay jest Arkadia,  miejsce szczęśliwe, bo bodajże przez całe swoje życie artysta maluje swoją Arkadię. Ale jego kraina szczęścia jest bardzo blisko, to nie są odległe kraje, ale codzienność: kawałek stołu, czajniczek a w nim zaparzona herbata. W obrazach Bonnarda odnajdziemy obrazy pełne poczucia humoru, portrety żony w kąpieli i siedzącej przy stole, fragmenty codzienności, spełnionego szczęścia. Bonnard kochał chyba też koty, na obrazach są czasem dwa lub trzy. 

To odczuwane przez artystę szczęście czuje się oglądając pełne energii i życia kolory jakich używa artysta. Żył we własnym świecie, odcięty od rzeczywistości, niektórzy mieli mu to za złe.  Nie dostrzegł horroru pierwszej wojny światowej, nie zauważył okupacji Francji w okresie II wojny. Jest przeciwieństwem artysty zaangażowanego- rzeczywistość realna go nie interesowała, co widać znakomicie na jego obrazach-czasem drzwi są niebieskie, stół zielony, a ściany w odcieniach żółto-pomarańczowych. On widział świat po swojemu.
I dlatego polecam obejrzenie wystawy Bonnarda-dla relaksu, dla zapomnienia o rzeczywistości i polityce, dla odpłynięcia daleko, daleko...tam, dokąd zaprowadzi nas wyobraźnia mistrza.

Gustaw Klimt "Fryz Bethovena"
Trzecia wystawa nie jest może tak oryginalna jak dwie poprzednie-dotyczy Wiednia epoki Gustawa Klimta, ale gdyby ktoś miał ochotę się teleportować do czasów wiedeńskiej Secesji, co nie jest znowu aż tak bardzo nieprzyjemne, to koniecznie musi zajrzeć do Pinakoteki. Zarówno Gustaw Klimt jak i Egon Schiele są szerszej publiczności doskonale znani dzięki bardzo popularnym plakatom, ale w paryskiej Pinakotece wiszą nie tylko oryginały, ale ponadto, zrekonstruowano słynny i bardzo erotyczny „fryz Beethovena” Klimta, z którego spoglądają na nas sylfidy i gorgonie o złotych włosach. Ponadto pokazani są również inni, mniej znani mistrzowie Wiednia przełomu wieków: Max Kurzwell, Teodor Hormann czy Carl Schuh. Co mi się najbardziej podobało-to oczywiście erotyczne rysunki Egona Schiele, który nie ma sobie równych, no może dorównuje mu Toulouse-Lautrec i niezwykłe elementy złoceniowe, niczym w kolażu, w pracach Klimta. Gdy ogląda się jego obrazy  w reprodukcjach, to są one płaskie i wydaje nam się, że jest to jedynie kolor, ale nie-to są po prostu złote inkrustacje. Jak się dowiedziałam, ojciec Klimta był złotnikiem i stąd właściwie w każdej pracy Klimta świecą charakterystyczne dla tego artysty złote elementy.  
Szkic Egona Schiele




To na razie tyle z moich spacerów po paryskich muzeach ostatnio odrobinę z doskoku, pomiędzy jedną podróżą a drugą. Kolejna relacja będzie pewnie z Nowego Jorku, ale przede mną jeszcze trzy wielkanocne dni spędzone w Paryżu, a o ile mi wiadomo, będzie się sporo w tych dniach działo...

Kałasznikowem w wolność słowa

$
0
0
Ostatni rysunek Charba:
-Nadal nie ma zamachu terrorystycznego we Francji?
-Zaczekajcie!
-Do końca stycznia mamy czas na składanie życzeń
Początek roku nie zapowiadał tragedii, którą przeżywamy od dwóch dni we Francji. W poprzedzający wydarzenia weekend Paryżanie wracali z kończących się w niedzielę dwutygodniowych wakacji. Wystawiali na trotuary stare, wysuszone choinki i kupowali w piekarniach pierwsze « galette », okrągłe ciasta wypełnione migdałowym farszem. W poniedziałek rano dzieci szły po raz pierwszy po przerwie wakacyjnej do szkoły a rodzice niechętnie, jak to zawsze w poniedziałki, do pracy. We wtorek na słodko obchodzono święto Epifanii a w środę, miały się rozpocząć tradycyjne soldy. Jedynym tematem wywołującym od kilku dni kontrowersje była mająca się ukazać w środę 7 stycznia,  książka Michela Houllebecque’a « Soumission », której tytuł przetłumaczyłabym jako Posłuszeństwo albo Uległość.

Nieustępliwy prowokator i wnikliwy obserwator społeczeństwa francuskiego Michel Houllebecque umieścił tym razem akcję swojej nowej książki w 2022 roku we Francji, która zgodnym chórem socjalistów i liberałów wybiera na prezydenta, umiarkowanego, doskonale wykształconego muzułmanina Mohammeda Bena Abbesa, aby nie dopuścić do władzy kandydatki skrajnej prawicy, Mariny Le Pen. W konsekwencji dochodzi do stopniowej islamizacji Francji. Arabia Saudyjska kupuje Sorbonę i przekształca ją w islamski uniwersytet a bohater powieści, profesor tej nobliwej uczelni- François, któremu proponuje się trzykrotnie wyższe zarobki i znakomite warunki do kontynuowania badań naukowych nad jego ukochanym Huysmansem, przechodzi na islam. Nowy prezydent dokonuje też szeregu korzystnych dla Francji reform- znika bezrobocie ponieważ kobiety wracają do domów, wprowadza poligamię, aby położyć kres nomadyzmowi seksualnemu Francuzów i zakazuje manifestacji- prawdziwej zmory Francji. Sytuacja gospodarcza się nareszcie poprawia, zmniejsza dług...

Zaproszony we wtorek 6 stycznia, do wieczornego  dziennika Houellebecq, któremu prasa zarzuca od kilku dni, że zrobił prezent pod choinkę Marine Le Pen, że jego scenariusz tylko wzmaga strach przez islamem i muzułmańską społecznością spokojnie odpowiedział, że nigdy jeszcze powieść nie doprowadziła do przewrotu, a poza tym, nie ma zamiaru rezygnować z tematu tylko dlatego, że jest to temat kontrowersyjny. Owszem, jest to fikcja, ale o ile prawdopodobna! Czy tego najbardziej obawiają się prawicowi ekstremiści? Że powstanie coś na wzór wielkiego imperium rzymskiego z krajów położonych wokół morza Śródziemnego oraz, że Francja w tym projekcie odegra znaczącą rolę?-pytał. To przecież projekt godny Napoleona, który- kto wie- gdyby było to konieczne, przeszedłby może nawet na islam.
Cabu: Instynkt ochrony

 To kuszenie diabla-skomentował książkę pisarza szef LICRA- organizacji do walki z ksenofobią i rasizmem Alain Jakubowicz...

W środę rano kupiłam książkę Houellebecqa, ale nie zdążyłam otworzyć pierwszej strony, gdy dotarła do mnie wiadomość o dramacie w redakcji Charlie Hebdo. Nie, nie można powiedzieć, że nikt się tego zamachu nie spodziewał. Od jakiegoś czasu wiadomo było, że Francja może stać się celem ataku terrorystycznego, nie wiadomo było jedynie kiedy. Tym bardziej, że w szeregi bojowników państwa islamskiego wstępują codziennie młodzi Francuzi,  a tam namawia się ich, aby dokonywali zamachów w kraju z którego pochodzą. Nikt jednak nie przypuszczał, że ofiarami staną się dziennikarze i rysownicy Charlie Hebdo oraz, że zostaną zamordowani w tak okrutny sposób. Groza tego, co się stało jest tym większa, że byli to ludzie, którzy piórem i karykaturą bronili prawa do wolności słowa, ważnego ogniwa demokracji i do wolności jako takiej. Poczucie humoru, czasem impertynencka ostra bezkompromisowa krytyka  różnych świętości to przywilej świata wolnego. Żaden totalitarny ustrój nie pozostawia miejsca na żarty. Powiedziałabym nawet, że przestrzeń wolności mierzy się możliwością żartowania ze wszystkiego i wyrażania często kontrowersyjnych opinii. To był zamach nie tylko na ludzi, ale na to co sobą reprezentowali. Sporo cytuje się w tych dniach nieśmiertelnego Woltera, któremu przypisuje się zdanie: „Nie zgadzam się z Tobą, ale będę bronił do śmierci Twojego prawa do własnego zdania”.

Niezwykle szanowany przeze mnie polski publicysta, bynajmniej nie z Frondy ani PIS-u napisał wczoraj o „obrzydliwych karykaturach” i „obrzydliwie prowadzonej gazecie”. Z polskiego podwórka, ta wolność słowa i swoboda krytyki uprawiana przez dziennikarzy z Charlie Hebdo może szokować, ale we Francji jest fundamentem Republiki i jedną z najważniejszych jej wartości. Jak powiedział wczoraj ktoś w komentarzu, śmierć humorystów z Charlie Hebdo świadczy, że jest to wartość, o którą musimy wszyscy za wszelką cenę walczyć, żeby nie była to śmierć bezsensowna.

Woliński: Myślę tylko o tym
W wywiadzie, który ukazał się wczoraj w l’Obs, Houellebecq powiedział, że „ateizm umarł, laicyzm umarł, umarła Republika”. Niezwykła mobilizacja społeczna wobec tragedii w Charlie Hebdo jaką obserwujemy od dwóch dni we Francji świadczy o tym, że Republika żyje, że jej wartości nie umarły oraz że jest siła w społeczeństwie francuskim zdolna te wartości zachować.

„Zamordowali Cabu! Zamordowali Cabu, pacyfistę, szlachetnego, szczodrego Cabu, najlepszego człowieka na ziemi i najlepszego rysownika. Zamordowali Wolinskiego, Charba, Tignous, Bernarda Marisa i innych. Wolinski, najśmieszniejszy z całej bandy, czuły sybaryta, tego który tak kochał życie. Charb, odważny ojciec, Tignous, Bernarda, profesora ekonomii, którego wszyscy chcieli mieć u siebie, intelektualistę pełnego przekonań i kultury...Liberation została trafiona w samo serce, Charlie i cała jego banda to nasi kuzyni-pisał wczoraj Laurent Joffrin a w reportażu telewizyjnym z redakcji Liberation, gdy decydował, że na okładce gazety widnieć będzie "Nous sommes tous Charlie", miał w oczach łzy...


Houellebecq-Kassandra wyjechał z Francji, zaprzestał też promocji swojej ostatniej książki. Mówi się, że jest w szoku po śmierci przyjaciela Bernarda Marisa ekonomisty z Charlie Hebdo. „Soumission” analizuje stan społeczeństwa francuskiego dziś i teraz, czarno widząc przyszłość Francji. Czy futurystyczne wizje Houellebecqe'a mogą się sprawdzić? Ale to już temat na następny wpis.

Cabu: Boga nie ma...Jest!

Biegun na Manhattanie...

$
0
0

Moje dłuższe niż zazwyczaj milczenie na blogu wymaga wyjaśnień. Przed dwoma tygodniami wsiadłam w Paryżu do samolotu amerykańskich linii lotniczych Delta i po ośmiu godzinach bardzo przyjemnego lotu wylądowałam na lotnisku JFK w Nowym Jorku. Ameryka to nie są moje klimaty ( i tu zmieniam ton na bardziej osobisty), ale w Nowym Jorku mieszka kawałek mnie samej, ważny a może nawet najważniejszy fragment mojego życia.  Jestem więc w stanie przelecieć osiem godzin nad Atlantykiem zapuszkowana do metalowej trumny, aby nacieszyć oczy, przytulić, przegadać noc.  Ważne jest, żeby być, nie stracić się z oczu i nadal tkać, niczym pająk, sieć więzi dbając o to, aby się ona nie urwała, mimo dzielącej nas przestrzeni 6 tys. kilometrów.

Przy tej okazji, jak również poprzedzających tę podróż innych wojażach, doszłam do wniosku, że jestem, że stałam się- współczesną Biegunką z powieści Olgi Tokarczuk, nieustannie krążąc między miastami, aby spotkać się, a to z rodziną, a to przyjaciółmi. Plusem jest to, jak wiadomo, że nie grozi mi, iż zostanę złapana przez szatana-w to wierzą Bieguni! Piszę więc nadal „z drogi”,  ale za pięć dni osiadam, wsiąkam w Paryż. I będzie on już jedynym moim źródłem inspiracji, obiecuję!



Co więc widziałam, czego doświadczyłam  w Nowym Jorku? Mieszkałam po raz pierwszy w mniej turystycznej, ale legendarnej Greenwich Village, dzielnicy artystów i pisarzy i o niej więc chciałabym opowiedzieć. Po pierwsze, to dzielnica nie dla każdego,  ceny najmu i sprzedaży mieszkań są tam astronomiczne. Ale mieszkańcy bynajmniej na milionerów nie wyglądają. Sporo młodych ludzi z dziećmi, bardzo dużo młodzieży, dziwaków wszelkiego rodzaju i chyba jedynym widocznym świadectwem zamożności jest posiadanie, koniecznie rasowego, psa. My też takiego mieliśmy i prawie codziennie rano wyprowadzałam go na spacer, co było przejawem dużego zaufania jego właścicieli do mojej osoby. Pies rasy chart włoski wzbudzał ogromne zainteresowanie i gdybym była nastawiona na poznanie kogoś interesującego, to chyba miałabym duże szanse...Pies socjalizuje! Na wszystkich kontynentach!
 
Wywołujący sporo sensacji nasz "Dash"
A propos psów, to byłam też w sklepie z odzieżą dla czworonożnych przyjaciół w Greenwich Village i kubraczki, wdzianka,  sweterki nie schodzą tam poniżej 300 dolarów. Szaleństwo! Zdarza się jednak, że pies ma ekstrawaganckiego przyjaciela i wychodzi na spacer... w starej podkoszulce pana. 
A już tak na marginesie, to nigdy nie byłam w mieście na świecie, gdzie byłoby tyle czworonogów: wszystkich rozmiarów, maści i ras. Nowojorczycy kochają psy! Druga rzecz, która charakteryzuje „Wioskę” to zabudowa.  Zapomnijcie o dotykających niebo wieżowcach, bo takich, po prostu w okolicy nie ma, natomiast pełno jest eleganckich kamienic czyli townhousów, klimatycznych kafejek, galerii ze sztuką nowoczesną i księgarń, w których można zatrzymać się na kawę i croissanta, przeglądając jednocześnie nowojorskie magazyny i nowości książkowe.

Okna kuchni i living roomu wychodziły skrzyżowanie na  7-mej i 14-tej ulicy a więc z jednej strony miałam widok na nowy WTC a z drugiej w nocy błyskały się światła Times Square, ale, żeby dojść trzeba było maszerować około 20 minut. Na parterze, mieszkańców i gości witał, kłaniając się w pas i pytając z wielkim uśmiechem „How are you today”- czarny concierge. To on odbierał paczki i listy, ubranie z pralni a nawet wynosił śmieci, gdy stanęłam bezradna z dyndającym koszem w ręku. Przed mieszkaniami, prawie wszystkimi, leżała codziennie papierowa edycja New York Timesa. Prawie wszyscy sąsiedzi mieli psy, po które przychodzili w południe"wyprowadzacze". Robiliśmy zakupy, choć najcześciej jedzenie się zamawia, albo je w restauracji, w rozmaitych "organicznych" czyli biologicznych sklepikach. W Nowym Jorku można się bardzo zdrowo odżywiać, choć w restauracjach dominują hamburgery, oczywiście w wersji "organicznej".

Każdy nowojorczyk rozpoczyna dzień od picia kawy. Ten mój, zamawia specjalną, ponoć najlepszą w jakiejś spółdzielni, którą kupuje prosto od producentów i przyrządza sam, ale wszędzie, dosłownie na każdym kroku mamy bary, kawiarnie i miejsca, w których zrobią nam wielki kubek pysznej Latte. Kawę pije się cały dzień. Z kawą w wielkim kubkiem chodzi po ulicy, przy kawie się pisze, myśli, spotyka. Greenwich Village kocha kawę i kawiarnie.

Miłośnicy tanga, śpiewa Kayah
Tak więc rozpoczynałam dzień wielkim kubkiem kawy i croissantem w barze, który mieścił się na parterze domu, obserwując przechodzących ulicą mieszkańców. Nowojorczyk rano robi trzy rzeczy-pije kawę w barze, biega i wyprowadza psa na spacer. Po czym pędzi do metra do pracy. Zupełnie inaczej zachowuje się weekend, zwłaszcza w „wiosce”, bo weekend to moment całkowitego zwolnienia rytmu-brunch z przyjaciółmi w kafejce, spacer nabrzeżami Hudson River. Któregoś dnia dotarłam tam pod wieczór- tuż przed zachodem słońca. Na molu tańczyli ludzie, a tłem była...”Tabakiera” naszej Kayah, to przy dźwiękach polskiej muzyki tańczyła nowojorska bohema...Miłe nieprawdaż?

Tłumy na High Line
Nie starczyło mi czasu, ale nie miałam też wielkiej ochoty, na wizyty w muzeach, byłam natomiast w miejscu uważanym obecnie za wielką atrakcję Nowego Jorku -na High Line, niezwykle popularnej trasie spacerowej mieszkańców. Nie jest to nic innego jak tylko kopia paryskiej „Coulée verte” , ciągnącej się od dworca Lyońskiego do Bastylii, długi, ponad dwukilometrowy pas zieleni, rodzaj zawieszonego ogrodu, który powstał w miejscu, w którym niegdyś jeździły pociągi. Dziś pociągów już tam nie ma, ale trasy postanowiono nie burzyć, ale oddać ją w użytkowanie mieszkańcom. Wzdłuż tej trasy, nad samą rzeką Hudson buduje się właśnie wielkie, nowoczesne osiedle Hudson Yards i za kilka lat, ten „podniebny ogród” ciągnął się będzie wśród wyrastających na naszych oczach z ziemi drapaczy chmur. Co uczyni to ulubione miejsce spacerów nowojorczyków jeszcze bardziej atrakcyjnym. A więc zapamiętajcie i wpiszcie do kalendarza-podczas następnego pobytu w Nowym Jorku koniecznie odwiedzić  musicie High Line.

Francuskie Bruffinsy
A teraz mały akcent francuski, który mnie rozśmieszył. Otóż w jednym z barów na trasie High Line sprzedają bruffinsy faszerowane specjałami kuchni włoskiej, portugalskiej hiszpańskiej i innych a o ich zawartości świadczy flaga danego kraju. Otóż przy bruffinsach francuskich była flaga gejów. Oto jak Amerykanie postrzegają kraj na Sekwaną! 

A teraz pochwalę się! Byłam w nowojorskiej siedzibie Google’a! Ba,  nawet  zjadłam tam obiad, w jednej z darmowych stołówek jakie firma ta funduje swoim geekom. Potwierdzam, nie wiem, czy jest pracodawca na świecie, który lepiej myśli o komforcie swoich pracowników-darmowe stołowanie się, kawiarnie co 50 metrów, stoły pingpongowe, masażyści do dyspozycji, pokoje, w których można uciąć sjestę, cudowne tarasy widokowe a także-i to mnie najbardziej rozbawiło-pomieszczenie, gdzie mózgi młodych naukowców mogą odpoczywać...układając klocki Lego. Zdjęć niestety nie mam-absolutny zakaz fotografowania tych wszystkich atrakcji. Amerykański Google jest uważany za najlepszego pracodawcę na świecie-nie dziwię się...

Nowojorska siedziba Google'a
Nie sposób pisząc o Greenwich Village nie wspomnieć, że nader często można tam spotkać gejów. Nie tylko w licznych, nabrzeżnych barach, ale również podczas spacerów nad Hudson River. W zasadzie, to już nikt nawet nie reaguje widząc obejmujących się, tańczących czy też całujących się mężczyzn. Byłam też świadkiem i utrwaliłam moment podrywu...

Podrywanie "na pieska"- zwróćcie uwagę na różowy kubraczek!
Emblematy Nowego Jorku
 I tak pełna wrażeń i z lżejszym sercem wróciłam szczęśliwie do Europy...

Pierwsze drgnienia wiosny w Alpach

$
0
0

Jeszcze jedna kartka z życia Bieguna. Tym razem ze Szwajcarii. W ubiegłą sobotę znalazłam się w Alpach. Sezon narciarski się już skończył, a letni jeszcze nie zaczął. Lubię takie okresy w górach. Mało turystów, opustoszałe stacje i rozpoczynająca nowy sezon, dopiero co budząca się do życia natura. Nie ma jeszcze rwących strumyków, one pojawią się dopiero pod koniec maja i nie ma jeszcze tej żywiołowej zieleni, która już niebawem pokryje łąki. Czas przełomu.






















Ping-pong w Pompidou

$
0
0

W Centrum Pompidou od dwóch tygodni można grać w ping-ponga. Artystyczny happening czy zwyczajna zabawa? A może chodzi o coś więcej? Oto wyjaśnienie zagadki....

Po brutalnym zduszeniu  praskiej wiosny, komunistyczny reżim w Czechosłowacji zaostrzył represje, do więzień trafili opozycjoniści a prasa została poddana ostrej cenzurze. Między władzą i społeczeństwem wyrósł mur, zamarł dialog. Społeczeństwu nałożono kaganiec, ale artyści jak to artyści, nie potrafili zamilknąć...

W 1970 roku w Bratysławie, Julius Koller zamienił salę wystawową w salę do gry w ping ponga. Do pomieszczenia wstawił kilka stołów, kupił rakietki i piłeczki...Gra miała być metaforą demokracji. W przestrzeni gry obowiązują bardzo ścisłe reguły i grający muszą ich przestrzegać.  Wszystkich obowiązują takie same zasady, każdy ma takie same szanse, nie ma hierarchii, nie stosuje się przemocy. Tak się funkcjonuje w demokracji...

Inspirując się pomysłem Kollera sprzed 45 lat, argentyński artysta Rirkrit Tiravanija zapełnił przed dwoma tygodniami przestrzeń w suterenie Centrum Pompidou stołami pingpongowymi, dając zupełnie przypadkowym ludziom możliwość zabawy białą piłeczką. Ale nie wszystkie stoły są zwyczajnymi stołami. Na jednym z nich wznosi się mur, a gdy jest mur, to bardzo trudno przerzucić  piłeczkę, inny- trochę niższy jest z książek-aluzja do cenzury? Z kolei pod ścianą stoi stół złamany w połowie-po drugiej stronie znajduje się lustro. Aby grać, potrzebna jest również ta druga strona...

Ta w sumie prosta gra stała się metaforą demokracji.  Ale poza wymową polityczną, ping-pong w Centrum Pompidou to jeszcze coś więcej. Ci ludzie nie spędzali czasu wpatrzeni w swoje smartfony, ale rozmawiali, utrzymując kontakt wzrokowy. A gdyby tak zamienić sale konferencyjne, sale zebrań, place publiczne i kościoły w sale do gry w ping-ponga? Gdybyśmy tak zrozumieli, że aby nam się dobrze "grało", to nie może być między nami murów? Oraz, że wszyscy powinniśmy mieć takie same szanse? Czy nie żyłoby się nam lepiej?


Hymn do bagietki czyli Święto chleba w całej Francji

$
0
0

Mistrzowie przy pracy
Ktoś, kto nigdy jeszcze nie miał w ustach chrupiącej, gorącej bagietki, nie poczuł na podniebieniu jej boskiego smaku, to nigdy nie zrozumie miłości Francuzów  do chleba. To nie tylko chleb, to potrawa, najważniejszy pokarm spożywany o każdej porze dnia: do śniadania z konfiturami, nutellą i miodem- mocząc w kawie, do obiadu- bowiem na stole zawsze musi stać koszyczek z chlebem, i do kolacji- jemy go z zupą, sałatkami i serami. Bez bagietek nie byłoby Francji i Francuzów. I jeszcze jedno-nie wierzcie, gdy ktoś Wam wmawia, że równie dobre można jeść w Wiedniu czy Warszawie. Najlepsze bagietki są we Francji i tylko tu mają one niepowtarzalną konsystencję i smak. Sprawdzone!

Przed Notre Dame trwa od dzisiaj organizowane już po raz 20. w całej Francji Święto chleba.   W Paryżu odbywa się przed katedrą Notre Dame, gdzie postawiono wielki namiot a w nim kilkanaście wielkich pieców do pieczenia. Przy piecach tych kręcą się  fachowcy w białych kitlach, każdego dnia wyłoniony zostanie jeden- najlepszy, ten, którego chleb zostanie najwyżej doceniony przez komisję. Są też dzieci, bo przecież sztuki pieczenia trzeba się już uczyć od maleńkości. Malutkimi paluszkami wyrabiają ciasto, formują długie okrągłe paski, które już za chwilę powędrują do pieca...



Mistrzowie bagietki przy pracy

I już gotowe...chrupiące, pyszne!

Prasowanie ciasta

No i od czego tu zacząć...


Piekarnia pod namiotem

Mistrz przystępuje do kreacji

To tak, gdyby ktoś nie wiedział skąd się bierze chleb

Moja pierwsza bagietka...

Dziewczynki też mają szanse, aby nauczyć się zawodu



Radość i łzy: wystawa o Edith Piaf w Bibliotece Narodowej

$
0
0
Za kulisami paryskiej Olimpii
Urodziła się w jednej z najuboższych dzielnic Paryża- Ménilmontant. Jej ojciec zarabiał na życie jako cyrkowy kontorsjonistyk, matka- w porywach była komediantką, ale częściej po prostu piła. Gdy była małą dziewczynką, ojciec oddał ją babce prowadzącej wówczas dom publiczny, w opiece nad dziewczynką pomagały więc jej kobiety lekkiego obyczaju. W tym okresie zachorowała i straciła na kilka miesięcy wzrok. Odtąd i aż do końca życia wierzyła, że to cudowne uzdrowienie zawdzięcza Sw. Teresie. Przez całe życie będzie kolekcjonowała medaliki z jej podobizną. 

Miała ponad trzydziestu udokumentowanych kochanków-rozkochiwała ich w sobie i porzucała-niczym modliszka. Ponoć wybierała ich według znaku zodiaku, ale nie da się ustalić żadnej reguły. Gdy stała się ikoną Francji- śpiewała w okresie wojny dla więźniów francuskich w faszystowskich Niemczech. Ale nigdy nie oskarżono jej o kolaborację. Po wojnie stała się muzą dla wielu artystów i gwiazdą-występowała  w najbardziej prestiżowych salach koncertowych na świecie-m.in. w nowojorskiej Cornegie Hall. Nie ma chyba osoby na świecie, która nie rozpoznałaby jej głosu, nie nuciła jej melodii.

Jej piosenki intepretowali najwybitniejsi światowi muzycy-Louis Amstrong, Serge Gainsbourg. Pisali o niej Jean Cocteau i Roland Barthes. Grała w filmach z Jean Louis Barrault w „Montmartre-sur-Seine” oraz z Tino Rossi w „Paris chante toujours.”

Z okazji setnej rocznicy jej urodzin, Francuska Biblioteka Narodowa poświęciła jej wystawę po raz pierwszy eksponując wiele nowych dokumentów, listów, zdjęć artystki. Wystawiona została na przykład jej czarna sukienka, która skrojona była tak, aby artystka mogła podnosić wysoko ręce-czy pamiętacie ten jej słynny gest? Oglądając ją, nie sposób obronić się przed refleksją, że miała życie bogate, pełne i szczęśliwe, wykorzystała wszystko to, co dał jej los i natura- z ulicznej pieśniarki stała się międzynarodową gwiazdą. Chciałoby się zapytać ją tylko o to, co miało na ten sukces największy wpływ -szczęście, talent, osobowość, a może wytrwałość?

Budziła się ponoć około 12. Popołudnie spędzała na pracy-słuchała nowych piosenek, pobierała lekcje dykcji i interpretacji, ćwiczyła przed wieczornymi koncertami. Ponoć nigdy nie miała czasu na zwiedzanie miast, w których koncertowała. Kolację z przyjaciółmi zjadała już po dobrze po północy i te jej „biesiady” kończyły się zazwyczaj nad ranem.

Pocztówka z 10. letnią Edith
Biblioteka Narodowa zawdzięcza tę wystawę jej przyjaciółce, Danielle Bonel oraz Stowarzyszeniu Przyjaciół Edith Piaf. To dzięki nim trafiła na nią jej słynna czarna sukienka i około 380 dokumentów, listów, fotografii, czasopism, płyt, programów i afiszy. Może najbardziej wzruszające jest zdjęcie małej, może 10-cio letniej małej Edith prezentowanej na pocztówce przez ojca jako „fenomen wokalny” albo listy anonimowych wielbicieli, czy notatki sporządzane przed koncertami, gdy układała listę piosenek.


Wystawa jest też okazją do poznania kilku anegdot z jej życia. Na przykład, czytamy, że Charles Dumont, jej bliski współpracownik i autor „Nie, niczego nie żałuję” wyznał, że nikomu nie było łatwo do niej dotrzeć. On sam był wyrzucany ze cztery razy. I gdy napisał „Non, rien de rien” zabrakło mu odwagi przed nią stanąć, ale miał dzieci, żonę na utrzymaniu. Edith Piaf też nie chciała o nim słyszeć. Ale sekretarce nie udało się z nim skontaktować, żeby odwołać spotkanie. I przyszedł-czekał chyba z godzinę, zanim się obudziła, a była godz. 17. Wyszła w szlafroku. Zagrał jej raz, drugi, trzeci...i powiedziała wówczas: „Ja zaśpiewam tę piosenkę, pokocha ją cały świat i będzie panu towarzyszyć przez całe życie.” To, co powiedziała spełniło się.

Wystawa w BNF odmitologizuje wiele mitów dotyczących Edith Piaf,  ale nie podważa wielkiego talentu artystki, której początki artystycznej kariery nie zapowiadały tak ogromnego, planetarnego sukcesu. Zaśpiewała ok. 400 piosenek, większość z nich doskonale znamy. Wystawa w BNF jest okazją, aby je sobie przypomnieć.  Wystawa potrwa do 23 sierpnia. 2015. Polecam!

Artysta street artu na temat Edith


Edith wśród francuskich więźniów w Niemczech

Legendarna czarna sukienka

Prasa francuska pisząca o Edith Piaf w latach 60.


Z ołtarzykiem św. Teresy

Paryżanka



Filharmonia Paryska - nadal w budowie...

$
0
0
Widok na Filharmonię Paryską od strony wejścia

Uroczystemu otwarciu Filharmonii Paryskiej, w styczniu tego roku, towarzyszyła atmosfera skandalu. Nie dosyć, że wykonawcy mieli dwa lata opóźnienia, to do tego kosztowała trzykrotnie więcej niż planowano -nie 120 mln euro ale 380 i końca wydatków tak naprawdę jeszcze nie widać. W ostatniej fazie prac wycofał się z podpisania się pod projektem autor-światowej sławy architekt Jean Nouvel - oskarżając wykonawców i szefa instytucji o nierespektowanie założeń architektonicznych projektu, o brakoróbstwo a nawet sabotaż wykonawców. I nie stawił się w dniu otwarcia, na znak protestu, twierdząc, że w obecnej formie, budynek nie jest czytelny a niedokończony nie powinien być udostępniony publiczności i... wytoczył proces zarządcom tej instytucji. Ale dyrekcji i politykom spieszyło się, tym bardziej, że umówieni byli już muzycy, zaproszone orkiestry, więc otwarcie się odbyło, mimo, iż bryła otoczona była rusztowaniami i skończono jedynie na tę okazję główną salę...

 Wczoraj miałam okazję się przekonać na własne oczy, jak wygląda nowa Filharmonia Paryska i szczerze mówiąc, nie jestem zaskoczona oburzeniem jej projektanta. Z zewnątrz przypomina ona bunkier albo skorupę żółwia, sama bryła jest asymetryczna, linie rozchodzą się we wszystkie strony, sporo jest też zaokrągleń, kolory materii, którą jest pokryta przechodzą z szarości w srebro. Troszkę przypomina nasze warszawskie Złote Tarasy. Interesujące jest bogactwo kształtów, mniej-pokrycie fasad kolorowymi, aluminiowymi ptaszkami. Przyznam się szczerze, architektura tego budynku mnie nie zachwyciła, zrobiła raczej  smutne wrażenie.

Na zewnątrz, na dzień dzisiejszy, przestrzeń wokół budynku wygląda niczym plac budowy: nie działają schody ruchome, większość fasad nie jest jeszcze skończona, walają się worki z cementem, stoją jeszcze nie rozebrane rusztowania a do tego budynek nie jest zabezpieczony i ulega stopniowej degradacji z powodu kradzieży fragmentów fasady. Dyrektor tej instytucji planuje ją zamknąć na okres wakacji, aby skończyć prace budowlane, ale czy mu się to uda- nie wiadomo.

Jean Nouvel w kwietniu przegrał proces i zażądano od niego zapłacenia 6 tys. na rzecz Filharmonii, ale architekt nie daje za wygraną twierdząc, że wina za opóźnienie realizacji projektu nie leży po jego stronie, podobnie jak trzykrotnie wyższy budżet, bo więcej zażyczyli sobie wykonawcy, wyższe okazały się ceny materiałów, ubezpieczeń a ponadto trzeba było stawić czoła strajkującym robotnikom, którzy bronili się przed przeciążeniem pracą. W 26 punktach opisał stopień nieprzystawalności realizacji do projektu i zażądał poprawek według jego koncepcji, jeśli miasto chce, aby podpisał projekt. jak na razie, miastu się do realizacji jego żądań nie spieszy. Ale we Francji tego rodzaju problemy są rzeczą normalną, ponoć przy budowie Bastylii było jeszcze gorzej.

Dlaczego o tym piszę? Bo chciałabym, aby o tym przeczytali  nasi etatowi malkontenci. W lutym, jedną z najbardziej prestiżowych nagród architektonicznych Mies van der Rohe otrzymała nasza Filharmonia w Szczecinie a we wrześniu, oddane zostanie we Wrocławiu Narodowe Centrum Muzyki. Powinniśmy być dumni, i świadomi, że nie mamy czego zazdrościć Paryżanom. O ciekawym programie nowej Filharmonii, z którym rusza już od września napiszę natomiast przy innej okazji.

Zwróćcie uwagę na te maleńkie elementy, wiele z nich już odpadło, albo "zniknęło"








Jak widać na zdjęciu, niedokończone elementy pokrycia

Z wizytą w « Lodówkach »

$
0
0

 Jest to chyba jedno z najdziwniejszych i najciekawszych miejsc w Paryżu. Z zewnątrz nie przypomina niczego. Stary, odrapany budynek z jakąś wieżą pośrodku, kilka niewielkich okien, jakieś dziwne rysunki na fasadzie. Ktoś powie- więzienie. A może raczej jakaś opuszczona stara budowla, fabryka, magazyn ?

I nikomu nawet nie przyjdzie przez moment do głowy, że na co dzień, jest tam jak w ulu-że kilka setek ludzi pracuje intensywnie nad projektami rzeźb, kostiumów, że komponuje się tam muzykę i prowadzi próby, że działają zespoły muzyczne a w innych miejscach artyści wypiekają w specjalnie do tego celu przygotowanych piecach szklane ozdoby i talerze. Inni z kolei rysują, malują, i odbijają swoje artystyczne zdjęcia w pracowniach.

Historia tego miejsca liczy już kilkadziesiąt lat. Gdy zburzono paryskie Hale czyli pawilony Balthara i przeniesiono sprzedaż zaopatrzenia Paryża do Rungis, pozostały wykorzystywane przez dziesięciolecia lodówki „Les Frigos”. Zajęli je artyści, przystosowując pomieszczenia do własnych potrzeb, wybijając okna, instalując toalety i łazienki, zakładając oświetlenie.

Miasto pomaga im w utrzymaniu budynku i jak to zawsze w Paryżu bywa, w zamian prosi o udostępnienie pracowni raz do roku zwiedzającym. W tym roku, otwarcie « Lodówek » miało miejsce w ubiegłym tygodniu. Nie byłam tam po raz pierwszy, ale co roku poznaję nowych ludzi, uczę się czegoś nowego o technikach artystycznych. Nie bez znaczenia jest też panujący tam, ten zupełnie niesamowity klimat. Bo wejście do każdej pracowni jest oczywiście zamykane ogromnymi drzwiami i każdy stara się je « zindywidualizować »-żeby wyglądały tak jak żadne inne. I co tu dużo mówić-już same drzwi są małymi artystycznymi perełkami.

Lubię "Lodówki", bo lubię ten artystyczny rozgardiasz, bo lubię podglądać pracę artystów i cieszę się, że miasto wspiera ludzi kreatywnych. 

Jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądają paryskie „Lodówki”, to zapraszam na bardzo krótki spacer!


Korytarze prowadzące do artystycznego sezamu

Jedna z pracowni malarskich

Rzeźby z papieru "maché", nie wiem jak on nazywa się po polsku

Artystyczny bałagan pracowni, w której powstają...

To dopiero dowcipniś:)

Memento mori?

Wszędzie widoczne, już nieco zardzewiałe rury i zawory

Inspirujące stare urządzenia wentylacyjne

Klatka schodowa "Lodówek"


 
I widok z zewnątrz...

Zawsze intrygujące dekoracje drzwi

I fantazyjny fortepian... przed drzwiami do pracowni konserwatora


To są dopiero drzwi!!! Żaden złodziej nie wejdzie!

I praca słynnego paryskiego street-artysty, no właśnie, jak on się nazywa...
Viewing all 298 articles
Browse latest View live